Page 698 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 698

hierarchii. Być może chce w ten sposób wzbudzić we mnie poczucie winy wobec
           niej, i doprowadzić do prawdziwego zbliżenia między nami. Wówczas pozo-
           stałabym też w obozie i nie wychodziła do pracy na placówce; byłoby wystar-
           czająco dużo czasu, żebyśmy my, dwie bratnie dusze, gruntownie zapoznały
           się ze sobą.
             Zostaję wyznaczona na zaszczytne stanowisko pokojowej. Moja główna
           praca polega na wypędzaniu więźniarek z pryczy o bladym świcie; pilnowaniu,
           żeby opuściły prycze i barak w perfekcyjnym porządku, i krzyczeniu „Achtung!”,
           kiedy esesmanki wchodzą na inspekcję. Wszystkie esesmanki cierpią na manię
           perfekcyjnie zasłanych łóżek. Następnie muszę wypędzić więźniarki na apel. Po
           tym, jak kolumny odmaszerują do pracy na plac budowy, ja pozostaję w obozie.
           Krzątam się wkoło wraz z innymi przynależącymi do uprzywilejowanej kasty,
           ogrzewam się w ciepłych barakach dla kapo, szperam przy kuchni w poszukiwaniu
           czegoś do zjedzenia, i nic więcej nie robię.
             Niezdara ze mnie. Piastuję to cudowne stanowisko tylko przez trzy dni. Je-
           stem zbyt senna i flegmatyczna w wypędzaniu kobiet na apel. Nie mam talentu,
           żeby wzbudzić w nich właściwe poszanowanie do mojej osoby. Mój krzyczący
           i rozkazujący głos nie posiada właściwego, władczego tonu; brzmi jak wołanie na
           puszczy. Nie mogę zapomnieć dnia, w którym Frau Hammer weszła do naszego
           baraku na inspekcję i znalazła pod pryczą Balci zerwany z drzewa liść.
             – Das ist doch Dreck! 467  – wściekła się na Balcię.
             Balcia zadrżała jak liść i wyjąkała swoją zepsutą, łódzką niemczyzną:
             – Może być brud, jawohl, Frau Hammer! – I dostała ognisty policzek.
             Przez moją nieudolność, tego ranka apel rozpoczyna się aż pięć minut po
           czasie. Czwartego dnia kapo Olga i Magda nie spuszczają mnie z oka, i wpadają
           do baraków zaraz za mną. Dla Olgi i Magdy jestem cierniem w oku. Moje przywi-
           leje u Hildy nie zgadzają się z obozowym kodeksem prawości.
             – Tancerka, zobacz! – Wskazują na kobiety, które nie zeskoczyły jeszcze
           z pryczy. – Wiesz, co możemy dostać za takie lenistwo? Dlaczego nie wiosłujesz
           rękami? Dlaczego nie zapisujesz ich numerów? Gdyby obeszły się cały dzień bez
           zupy, zaraz by zrozumiały, kto tutaj rządzi!
             Drą się na mnie tak, że tracę ostatnie resztki prestiżu w oczach więźniarek.
           Kim ja w końcu jestem? Lizuską i niezdarą, ot co. Kobiety zgadzają się z Olgą
           i Magdą, że nie nadaję się na to stanowisko, a moja luźna dyscyplina może je
           wszystkie jeszcze kiedyś drogo kosztować.
             Sama Hilda dochodzi do wniosku, że nie nadaję się na pokojową i będzie
           może lepiej, żebym pracowała w magazynach, pod nadzorem Herr Straussa.
           Tam, myśli sobie Hilda, mogę się przydać przy naprawianiu płótna chodaków,
           które kobiety zdzierają na placu budowy.


    696    467   (niem.) To jest brud!
   693   694   695   696   697   698   699   700   701   702   703