Page 694 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 694

Nie mogę sobie przypomnieć, czy tego wieczora odebrałyśmy nasze zupy.
           Zdaje się, że Goldowa wysłała je nam do baraku. Co pamiętam, to to, jak siedzimy
           w piątkę w naszym małym baraku na dolnych pryczach i gapimy się na drzwi.
           Nie czuję strachu. Nic nie czuję. Nic nie myślę. Pustka w głowie. Słyszę, jak na
           dworze cichnie zgiełk i wiem, że to nie zajmie długo, zanim Oberscharführer
           pośle po mnie.
             Na dworze zapada cisza. Wchodzi Goldowa i wspina się na swoją pryczę.
           Zapala papierosa. Nasza piątka nadal siedzi z nastawionymi uszami, wpatrując
           się w poświatę papierosa Goldowej. Mija dużo czasu, zanim rozlega się gwizd
           esesmanek: „Licht aus! Światła zgasić!”.
             Wciąż nie czuję strachu. Mam wrażenie, jakby cała sprawa nie miała nic
           wspólnego ze mną, choć dygoczę z zimna i zimny pot wychodzi mi na czoło. Myślę
           o mamie – taka bezrefleksyjna myśl, strach, że mogę sprawić mamie przykrość.
             Obóz jest pogrążony w ciemności i ciszy. Pada. Z dala nie dobiega żaden
           dźwięk, poza słabym, monotonnym szumem deszczu. Przez obmyte deszczem
           szyby nic nie widać. Nadal siedzimy nieruchome, nasza piątka. Goldowa leży na
           swojej pryczy. Próbuje coś powiedzieć, żeby nas pocieszyć, ale nie reagujemy.
           Po niedługim czasie słyszymy, jak spokojnie oddycha przez sen.
             Drzwi skrzypią nagle i ukazuje się w nich twarz Olgi. Wywołuje mój numer.
           Nie żegnam się z nikim, podnoszę się tylko na nogi i idę za Olgą. Maszerujemy
           w deszczu przez mroczny, wietrzny plac apelowy. Olga na przedzie, a ja za nią.
           Nie zamieniamy ani słowa, aż w końcu dochodzimy do drugiej strony baraków.
             – Starsza obozu chce cię widzieć – oznajmia Olga.
             Olga wpuszcza mnie do baraku Hildy, który jest tej samej wielkości co nasz,
           a sama znika. Stoję w ciemności jej pokoju. Cisza dźwięczy w uszach. Długa
           cisza, którą na koniec przerywa głos Hildy.
             – Podejdź.
             Idę z mozołem w kierunku, z którego dochodzi głos. Dostrzegam Hildę. Leży
           na swojej pryczy, ubrana w prawdziwą, białą koszulę nocną. Srebrzysta biel. Jej
           głowa spoczywa na słomianej poduszce. Zauważam jej odkryte ramiona. W po-
           koju-baraku jest ciepło. Jest gorąco. Nie widzę jednak, skąd bierze się ciepło.
             – Usiądź. – Hilda wykonuje zapraszający gest odkrytą ręką, wskazując na
           brzeg swojej pryczy. Jestem mokra od deszczu, ale nic nie mówię, wypełniam tylko
           jej polecenie i siadam. Hilda milczy. Patrzymy na siebie w ciemności. Taka chwila
           napięcia mogłaby sprawić, że sufit sali teatralnej pękłby i wystrzelił w powietrze.
           Czuję stęchły zapach mojego zwilgotniałego ubrania. Wstrzymuję oddech. Jest mi
           gorąco. Powietrze w pokoju jest duszne. Delikatne, grube palce Hildy zaczynają
           oplatać mój nadgarstek. Zdaje mi się, że przyciąga mnie do siebie.
             – Co robiłaś przed wojną? Masz jakiś zawód? – słyszę jej pytanie.
             Co robiłam przed wojną? Nie pamiętam. Odmawiam pamiętania. Rozumiem, że
           Hilda chce, żebym wpierw oddała duszę, zanim oznajmi mi wyrok. Muszę uzbroić
    692    się w nadludzką cierpliwość. Zmuszona odgrywać tragikomedię, odpowiadam:
   689   690   691   692   693   694   695   696   697   698   699