Page 693 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 693

napuchniętym policzku Hildy. Zaraz po tym miga mi przed oczami twarz mamy, którą
             wkrótce zastępuje twarz Hanki, która przesuwa się w kierunku Oberscharführera.
             Jąkając się, mówi coś do niego. Słowa, których nie rozumiem, nie słyszę, choć dobie-
             ga mnie ich dźwięk. Oberscharführer odpycha ją od siebie porządnym pchnięciem.
                – Coś ty zrobiła? – głos Balci dociera do moich uszu.
                Wszystkie cztery patrzą się na mnie szeroko otwartymi oczami. Sorka nie
             zakrywa ręką policzka, stąd widzę, jak śmiesznie wygląda z jednym policzkiem
             ogniście czerwonym i drugim kredowobladym.
                Jest tylko jedna kara za to, co zrobiłam: podróż do „pieca” w Neuengamme,
             albo, w najlepszym wypadku, darowanie wycieczki i bycie rozstrzelaną z pistole-
             tu Oberscharführera, albo z karabinu strażnika. Nikt nigdy nie uderzył starszej
             obozu; tej, która reprezentuje władzę panów. A tym bardziej, żeby zrobić to tak
             otwarcie! Mój cios jest ciosem w twarz tych, którzy dali Hildzie tę wysoką pozycję.
                Nie wiem, jak długo trwa ta scena, zapewne gdzieś pomiędzy dwiema minu-
             tami a wiecznością. Wtem dobiega mnie rozkaz Oberscharführera: „robić dalej!”.
                Wydające zupę poczynają ruszać chochlami. Kobiety znów zaczynają pchać
             się do okienka. Kapo robią porządek ze zdwojoną energią. Kopią, wymachują
             pięściami i odpychają skłębione kobiety od okienka. Tylko my w piątkę stoimy
             przyrośnięte do miejsca na środku placu apelowego. Te, które są za nami
             w kolejce, idą naokoło, omijając nas, jak fale omijające skałę na swojej drodze.
                Hilda, widząc, że ani Oberscharführer, ani esesmanki nie reagują na to, co
             się właśnie stało – lub może łapiąc ich prześmiewcze spojrzenia – odwraca się
             dramatycznie i z nieopisaną godnością odchodzi od nas. Wówczas podchodzą
             do nas jej adiutantki.
                – Biada ci! – Czarnowłosa Olga łapie mnie obiema rękami za głowę i potrząsa
             mną szaleńczo, a jej grzywka trzęsie się energicznie razem ze mną.
                – Możesz zacząć liczyć, ile godzin życia ci jeszcze zostało. – Wbija mi palec
             w żebra blondwłosa Magda, uśmiechając się flegmatycznie.
                – Olgo najdroższa, Olgo, serce moje. – Balcia ciągnie Olgę za rękaw. – Co
             teraz będzie? Co oni jej zrobią?
                Olga odpycha ją od siebie.
                – Sama nie wiesz, głupia krowo? No dalej, domyśl się, spróbuj tylko zgadnąć,
             co z nią zrobią! Wyślą ją do góry, to z nią zrobią! – Olga wskazuje palcem na niebo.
                – Takie idiotki jak ona – Magda nie przestaje żartobliwie szturchać mnie
             palcem – idą prosto do raju!
                Podchodzi nasza swojska kapo, Irka. Zatrzymuje się dwa kroki z dala od
             nas, wkłada ręce do kieszeni postrzępionego swetra, w który przystroił ją Herr
             Strauss, by trzymać ją w cieple, gdy on sam nie może tego robić, i gapi się na
             mnie ze współczuciem, jak na skazaną na śmierć.
                – Kretynka! Jesteś jedną wielką, ogłupiałą, ślepą i beznadziejną kretynką!
             – Kręci głową z pogardą. Olga zapisuje mój numer.
                                                                                  691
   688   689   690   691   692   693   694   695   696   697   698