Page 689 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 689

z nieba i lądujący pod moimi stopami. Nie od razu pojmuję, co się stało. Kiedy
             dochodzę do siebie, auto jest już daleko. Zdaje mi się, jakbym z jednego snu
             wpadła w drugi. Nie wierzę własnym oczom. Ja – tak wyróżniona i zaszczycona?
             Może to oznacza, że jest mi pisane przeżyć wojnę?
                Zawstydzona, niepewna, podnoszę bochenek chleba, chowam w ubraniu i po-
             rządnie zaciskam sznur wokół mojej talii. I w ten sposób, z chlebem za pazuchą,
             szukam oczami członkiń mojej grupy. Jestem pewna, że nikt nie zauważył tego,
             co się stało. Ja sama ledwo zauważyłam. Dlatego moją pierwszą trzeźwą myślą
             jest to, że nie tylko mam szczęście, że dostałam bochenek, ale też, że nie będę
             musiała się nim z nikim dzielić, poza moimi najbliższymi.
                To błąd. Kiedy rozglądam się dookoła jeszcze raz, zauważam Frejdlę. Pracuje
             w budynku kierownictwa i stoi tam na progu. Frejdla ma wymarzoną pracę. Cały
             dzień spędza w ciepłym i otrzymuje z pewnością trochę chleba od majstrów.
             Frejdla jest dziewczyną z siódmej klasy, która grała czarownicę w Jasiu i Małgosi
             na Wiosennym poranku w szkole Medema, i zwykła towarzyszyć mi w drodze
             tramwajem do domu. Dlatego bardzo ją lubiłam. Teraz nazywa się Frida. W obo-
             zie Hummel patrzymy na nią, moja grupa, z pewną niechęcią, z tego prostego
             powodu, że wiedzie jej się tak dobrze. Teraz rozgląda się, czy strażnik nie widzi
             i ostrożnie podchodzi do mnie.
                – Widziałam. – Uśmiecha się do mnie szelmowsko i mówi, że należy jej się
             pół bochenka chleba, którym podzieli się ze swoją siostrą.
                – Nie! – wycedzam przez zaciśnięte zęby. – Mam cztery własne wspólniczki
             do chleba.
                – Cóż, zobaczymy, co z tego będzie – mówi, po czym biegnie z powrotem do
             budynku kierowniczego.
                Jestem wstrząśnięta. Twarz mi płonie. Poprawiam bochenek za pazuchą,
             zaciskam jeszcze mocniej sznur wokół talii i, na wpół pochylona, biegnę do Balci
             na rusztowanie. Wdrapuję się do niej po drabinie i ciężko sapiąc, opowiadam, co
             się wydarzyło. Balcia zagląda mi za pazuchę, żeby zobaczyć bochenek na własne
             oczy. Pytam, czy powinnyśmy podzielić się z Fridą, na co odpowiada kategorycznie:
                – Nie! Ona żyje, bądź co bądź, haniebnie.
                Balcia postanawia schować bochenek między płytami cementu, dopóki nie
             będziemy w obozie. Zaraz potem zmienia zdanie i wysyła mnie do Hansa, żeby
             schował dla nas bochenek aż do fajrantu.
                Cwałem biegnę do Hansa, daję mu bochenek i wybieram się z powrotem
             do mojej kupy kamieni. W drodze powrotnej łapię kontakt z Sorką i Hanką,
             tak, żeby całe moje towarzystwo wiedziało, jak się rzeczy mają. Wszystkie
             jesteśmy tak bardzo wzburzone i poruszone, tak bardzo wściekłe na Fridę
             za to, że ma czelność żądać połowy chleba, i tak bardzo martwimy się, co
             Frida może wykombinować, że ledwo jesteśmy w stanie kontynuować pracę.
             Z daleka widzę, jak Balcia stoi przy drabinie, obok niej stoi Hanka, i szepczą
             do siebie podekscytowane.                                            687
   684   685   686   687   688   689   690   691   692   693   694