Page 692 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 692

*

             Jest wieczór, po długim, szarym dniu. Chmury wiszą nisko nad głowami. Wra-
           camy z placu budowy bardzo zmęczone i głodne. Jest po apelu. Oto otwierają się
           okienka kuchni. Kobiety niecierpliwie chwytają menażki i ustawiają się w kolejce,
           by otrzymać zupę. Rozzłoszczone, pchają się, przepychają nawzajem i próbują,
           tak prędko, jak tylko się da, dorwać się do okienka, przez które wydzielana jest
           ciepła, wodnista zupa. My też się pchamy.
             O tej porze dnia plac apelowy roi się od strażników i esesmanek. Oberschar-
           führer też jest na dworze. Starsza obozu, Hilda, i wszystkie kapo biegają w tę
           i we w tę, robiąc porządek w zdziczałym z głodu stadzie więźniarek. To czas,
           w którym starsza obozu i kapo pokazują panom, że są niezbędne do kontrolo-
           wania rozpuszczonej, kobiecej hołoty.
             Nasza piątka jest jeszcze daleko od okienka i znajduje się w samym centrum
           placu apelowego, niedaleko miejsca, w którym stoi Oberscharführer, otoczony
           swoją świtą strażników i esesmanek. Nagle, jakby wyrosła spod ziemi, Hilda staje
           twarzą w twarz naprzeciw Sorki. Sorka i Hanka mają niefortunny zwyczaj ściąga-
           nia na siebie uwagi Hildy, mimo że są bardzo zdyscyplinowanymi więźniarkami
           i wkładają wiele wysiłku w to, by nie rzucać się w oczy. Być może to właśnie jest
           powód, dla którego Hilda szuka ich, by zbesztać je za jakieś kompletnie zmyślone
           przewinienie. Hilda przeszywa Sorkę teatralnym spojrzeniem, jak gdyby chciała ją
           najpierw zahipnotyzować. Następnie robi ręką szeroki, dramatyczny gest, unosi
           białą, tłustą dłoń w powietrze i trzyma ją tak przez moment, by upewnić się co
           do właściwego wrażenia – po czym z plaskiem spuszcza dłoń na policzek Sorki.
             To, co robię w następującej po tym chwili, nie ma nic wspólnego z odwagą,
           ale prędzej ze spontaniczną, palącą potrzebą skopiowania naszej władczyni Hil-
           dy, która wywarła na mnie tak sugestywny, dramatyczny efekt. Koniec końców,
           aktorstwo nie jest dla mnie obcą dziedziną. Automatycznie i z perfekcyjną pre-
           cyzją powtarzam jej szeroki gest. Podnoszę rękę do góry, trzymam ją tam przez
           moment, by upewnić się co do właściwego wrażenia, a następnie opuszczam ją
           na policzek Hildy – z plaskiem. Czerwony odcisk wszystkich moich pięciu palców
           pojawia się na jej obwisłym policzku.
             Wokół mnie zapada martwa cisza. Nigdy w życiu nie doświadczyłam jeszcze
           takiej ciszy – za wyjątkiem jednego dnia na rampie stacji kolejowej w Auschwitz,
           podczas selekcji. Cisza dzwoni mi w uszach. Dzwoni moim losem.
             Wszyscy widzieli, co zrobiłam, z pewnością widzieli też Oberscharführer i jego
           świta. Kobiety w kolejce do okienka kuchni zapominają, jak bardzo są głodne.
           Stoją zastygłe w bezruchu. Wydające zupę, które wyglądają przez okienko, po-
           zwalają chochlom wpaść do garnków. Kapo nawet nie drgną. I tak też stoi Hilda,
           a razem z nią – nasza piątka. Scena ze Śpiącej królewny.
             Ja i Hilda mierzymy się wzrokiem. Dwa posągi. Spojrzenia, które odbijają nie powa-
    690    gę, nie szaleństwo – ale odrętwienie. Wyraźnie widzę odcisk moich pięciu palców na
   687   688   689   690   691   692   693   694   695   696   697