Page 688 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 688

z każdego baraku, żeby szerzej omawiać z nimi zarówno sytuację na świecie,
           jak i naszą własną. Hanka, z kapiącym nosem, wygłasza nam porządne refe-
           raty o charakterze politycznym i społecznym, referaty pachnące przedwojniem.
           Ale w jednym temacie jest tak samo niepoinformowana jak my wszystkie: nie
           mamy najmniejszego pojęcia, jak się zachować, kiedy nadejdzie decydujący
           moment. Mimo dobrych wieści i naszej pewności co do niemieckiej klęski, mamy
           poczucie, że taki moment nigdy nie nadejdzie. Można sobie zobrazować dzień
           wyzwolenia w marzeniach, ale nie kiedy chce się wymyślić, jak będzie wyglądał
           w rzeczywistości.

             W sprawach polityki lubuję się bardziej, kiedy nie jest obecna w moim życiu.
           Polityka wygląda mi mimo wszystko na rodzaj zabawy chłopców, którzy urośli, ale
           nie zmądrzeli. Zamiast bić się chłopięcymi pięściami na rogach ulic, przenoszą te
           bijatyki, jako mężczyźni, na szersze, większe pola bitew, zamieniając tekturowe
           miecze na karabiny, armaty i bombowce. I zamiast mordować lub umierać na
           niby, mordują naprawdę i naprawdę giną. Jakie to głupie – uważać wojskowych
           za bohaterów, za ucieleśnienie męstwa i odwagi! Przez pokolenia oczarowywali
           nas, kobiety, swoją kogucią pychą. Sprawiało nam zaszczyt paradowanie pod
           rękę z facetem przystrojonym w mundur z błyszczącymi guzikami, z epoletami
           i medalami. Ale prawdziwy mężczyzna, tak samo jak prawdziwa kobieta, to prze-
           cież ktoś, kto wie, jak budować, a nie burzyć. Jednak wojna, która się teraz toczy,
           to święta wojna. „Chłopcy” z wrogiego obozu są opętani przez diabła. Dlatego
           powstrzymuję się od myślenia z pogardą o naszych „chłopcach”, którzy biją się,
           żeby przynieść nam wolność.

             Oprócz Hansa i Bernharda, naszych aniołów stróży, są jeszcze aniołowie
           w postaci kierowców ciężarówek, którzy przywożą materiał na plac budowy.
           Nie mamy z nimi kontaktu. Ale przejeżdżając obok nas podczas pracy, wyrzucą
           czasem przez okno samochodu bułkę.
             Taka bułka należy zwykle do tej kobiety, obok której nóg spadnie. Jest jednak
           zobowiązana podzielić się nią ze wszystkimi tymi, które widziały, jak wypada z sa-
           mochodu. Bułka jest dobrze chowana, ale wieść o tym szczęśliwym przypadku
           idzie jak piorun przez plac budowy. Cały dzień mówi się o tym zdarzeniu, tak
           z zazdrością i żalem, że nie należy się do grona szczęściarzy, jak i z wiarą. Jak
           grające na loterii wierzymy w następny raz, kiedy to same wylosujemy szczęśliwy
           numer. Serca pokrzepia świadomość tego, że w Niemcach zachowały się jeszcze
           okruchy człowieczeństwa.
             Pewnego dnia ten szczęśliwy traf pada na mnie, niezdarę. Jestem sama, od-
           dana na mój flegmatyczny sposób swojej pracy. Wykładam kamienie z wózka na
           stos w odległym zakątku placu budowy. Strażnik jest daleko za moimi plecami.
           Moje myśli krążą gdzieś w zamglonych sferach, nie zwracam uwagi na zbliżają-
    686    cą się ciężarówkę. Nagle dostrzegam bochenek chleba spadający ku mnie jak
   683   684   685   686   687   688   689   690   691   692   693