Page 687 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 687

nasze pasiaste ubrania w poszukiwaniu worków po cemencie, nie mają żadnych
             podejrzeń przy dotykaniu elastycznego materiału pasiaków. Nijak nie przychodzi
             im do głowy, że, jak prawdziwe kobiety, nosimy prawdziwą bieliznę.

                Hans przynosi nam również skibeczki chleba, które są zapewne częścią po-
             siłku, jaki żona szykuje mu do pracy. Kromeczki te posmarowane są margaryną.
             Czasami znajdzie się na nich plasterek sera albo kawałeczek kiełbasy. Każdego
             dnia Hans przechodzi przypadkiem obok nas i mrugnięciem wskazuje, gdzie „zo-
             stawił” egzemplarz gazety „Hamburger Zeitung”. Podnoszę ją szybko, składam
             tak bardzo, jak się da, i wpycham do mojego drewniaka.
                W drodze powrotnej strażnicy wydają rozkaz: „śpiewać!”. Wówczas dowodzenie
             przejmuje Lea, nasz kanarek. Lea straciła bardzo na wadze, ale jest silniejsza
             od nas wszystkich. Jest tak samo lekkomyślna jak my wszystkie. Układa bojowe
             pieśni przeciwko Niemcom, dopasowuje do nich melodie polskich marszy woj-
             skowych i powtarza je z nami. Śpiewamy więc z ochotą jej piosenki, albo inne
             rewolucyjne marsze po polsku. Gdybyśmy chciały śpiewać w jidysz, strażnicy
             zrozumieliby sens słów.

                Cóż to za satysfakcja śpiewać głośno i beztrosko o klęsce zła i tryumfie
             prawości, podczas gdy złoczyńcy synchronizują swój marszowy krok z naszym
             i, zarażeni entuzjazmem i rytmem melodii, których udało im się nauczyć, nucą
             razem z nami, stawiając akcent, tak jak my, na tych miejscach, które wzywają
             do walki aż po zwycięstwo. Z wyraźną satysfakcją maszerują naprzód, jak nam
             się zdaje – po swoją własną klęskę. Kiedy pytają o przekład słów, mydlimy im
             oczy gadką szmatką.

                Gdy tak radośnie maszerujemy i śpiewamy, często zbiera mi się na śmiech,
             nie tylko z powodu radości, jaką daje mi „porachowanie się” z naszymi strażni-
             kami poprzez śpiewanie, ale także z powodu „Hamburger Zeitung” łaskoczącej
             mnie w piętę.

                Wieczorem po powrocie do obozu prędko czytamy wszystko, co jest do prze-
             czytania w gazecie i drzemy ją na kawałki. Goldowa pożycza nam zapałki, których
             używa do zapalania papierosa. Przy ich pomocy spalamy papier w blaszanej
             puszce. Omawiamy to, co wyczytałyśmy pomiędzy wierszami, i pod osłoną pa-
             nującej na zewnątrz ciemności biegamy po pozostałych barakach, żeby roznieść
             wieści pomiędzy dziewczynami.

                Dzięki ekspertyzie Hanki uczymy się całkiem dobrze czytać pomiędzy wier-
             szami „Hamburger Zeitung” i oswajamy się z sytuacją strategiczną, wojskową
             i dyplomatyczną. Znamy na tyle dobrze „ich” i „nasze” pozycje, że uważamy
             się za wystarczająco kompetentne, z Hanką na czele, by stworzyć krąg kobiet   685
   682   683   684   685   686   687   688   689   690   691   692