Page 684 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 684

– Nie gap się na mnie tymi swoimi wężowymi oczami, blöde Kuh 460 !
             Oszołomiona, ogłupiała, wypalam bez zastanowienia:
             – Nie mam nic na sumieniu.
             Jest zaskoczona tym, co usłyszała, i moim spokojem; brakuje jej słów, żeby
           odpowiedzieć. Wymierza mi drugi policzek i rzuca:
             – Tak czy siak zdechniesz.
             Ale jej ręka, trzymająca bicz, jakby drętwieje; odsuwa się ode mnie. Niejeden
           raz igram w taki sposób z ogniem w obozie Hummel.
             Gdy tak kroczymy długim marszem do pracy, nasi strażnicy męczą się w końcu
           dyscyplinowaniem nas i oddają się swoim osobistym medytacjom. Wówczas wy-
           korzystujemy sposobność, żeby oderwać się od kolumny i puścić się na moment
           w kierunku przydrożnych śmietników. Weźmy na przykład wiecznie wygłodniałą
           Fejgę, kobietę z dużym, nabrzmiałym od głodu brzuchem, która maszeruje za-
           raz za nami. Przyczepiła się do Balci w nieprzyjemny sposób. Fejga daje sygnał
           i ciągnie Balcię za rękaw. Ale z szyku wybiegam ja, nie Balcia. Najczęściej karzą
           nas od razu na miejscu; czasem strażnicy każą kapo zapisać nasze numery,
           żeby przydzielono nam karę w obozie. Lecz czym dalej, tym częściej strażnicy
           przymykają oko. Z upływem czasu część z nich cieszy się nami coraz bardziej,
           tak jak człowiek cieszy się z psa, zwyczajnie z powodu nudy. A może usłyszeli
           jakąś poruszającą nowinkę z frontu i głęboko w sercach zaczynają się nas bać.
             Maszeruję z brzegu mojej piątki i czasami, po powrocie z brawurowej eskapady
           do śmietników, przypada mi zaszczyt dostrzeżenia, jak przy moim boku pojawia
           się jedyny w obozie esesman. To zwalisty mężczyzna, zwykle niezbyt rozmowny.
           Uważa, zdaje się, podobnie jak Frau Hammer, za swój niemiecki obowiązek
           zburzenie mojej iluzji wolności. Nie wiem, dlaczego wybiera, by właśnie ze mną
           dzielić swoje poranne medytacje. Zapewne chce, żebym z własnej wolnej woli
           zapewniła, że podła żydowska rasa zwiodła świat na manowce wojny i zgotowała
           nieszczęście cywilizowanej ludzkości.
             Balcia, która maszeruje po mojej lewej stronie, nieustannie szczypie mnie
           w ramię i sugeruje, że powinnam pozwolić łajdakowi gadać, aż go cholera nie
           weźmie i że nie powinnam odważać się na otwarcie ust. Nie tak dawno temu
           przeżyła bliskie spotkanie z tym draniem. Goldowa kazała jej przyjść po pracy
           do kuchni obozowej i wykopać kilka zgniłych ziemniaków, które ona, Goldowa,
           zagrzebała dla nas w ziemi. Kiedy Balcia wykopała ziemniaki, schowała je pod
           ubraniem i wyprostowawszy się, stanęła twarzą w twarz z esesmanem. Ze strachu
           aż popuściła, i dziękowała Bogu, że o nic jej nie zapytał, jedynie uderzył w twarz
           i powiedział: „wynoś się stąd!”.
             Ten mój towarzysz marszu tak długo mi truje, aż w końcu nie wytrzymuję
           i muszę mu odpowiedzieć. Mówię mu, że jestem „głupią krową” i nigdy nie


    682    460   (niem.) głupia krowo!
   679   680   681   682   683   684   685   686   687   688   689