Page 685 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 685

myślałam o tak głębokich sprawach. Jako że moi rodzice byli biednymi robotni-
             kami i nie byli ważniejsi nawet od naszego dozorcy, nie ma sensu prowadzić ze
             mną rozmowy o świecie. I że to samo można powiedzieć o całej mojej rodzinie,
             o innych więźniarkach z mojej piątki i o ich rodzinach. Ale jeden raz, kiedy już
             naprawdę działa mi na nerwy, odpowiadam na jego argumenty ze szczerością
             wariata i mówię mu, co naprawdę myślę. Daje mi to tak potężne poczucie satys-
             fakcji, że jestem gotowa na to, co przyjdzie mi za taką wypowiedź. Czego mam
             się bać? Jestem tak lekka jak piórko. Nie mam mamy, taty, siostry czy brata,
             którzy drżeliby o mój los. Owszem, mam przyjaciół, ale również z nimi nie czuję
             się w tej chwili związana, maszerując obok diabła w ludzkiej skórze, który opluwa
             mój naród jadowitymi słowami, a moje życie wisi na włosku.
                Tego samego dnia na placu budowy, kiedy pcham mój pełen kamieni wózek
             w kierunku kupy kamieni na skraju pustego obszaru, esesman znowu mnie za-
             czepia. Każe innym dziewczynom, które pchają razem ze mną wózki, „robić dalej”,
             a mnie odciąga na stronę, rozgląda się i kontynuuje rozmowę, którą prowadził
             ze mną w drodze do pracy.
                Gdy tak ze mną stoi, żegnam się ze swoim życiem, przekonana, że nie pozwoli
             mi wrócić na miejsce, ale zamiast tego zaciągnie mnie na środek placu budowy
             i wsadzi kulę w łeb. Ale gdy tylko dostrzega majstra Hansa, zbliżającego się,
             żeby zapytać, co się ze mną dzieje, wówczas esesman daje mi polecenie, żebym
             wróciła do wózka. Zaczyna być dla mnie jasne, że niemieckie klęski na froncie
             sprawiają, iż ten aryjski przystojniak przechodzi moralny kryzys.

                                              *

                Hans i Bernhard to nasi dwaj ulubieni majstrzy na placu budowy. To uprzejmi
             Niemcy z Hamburga, obaj w wieku poborowym. Wyglądają na wystarczająco
             zdrowych do służby wojskowej, ale z niewiadomego powodu przybito im oficjalnie
             pieczątkę „niezdolny do noszenia broni”. Dziwię się, dlaczego nie posłano ich do
             obozu koncentracyjnego, albo do więzienia. Sądząc po ich zachowaniu i sposobie
             zwracania się do nas, zdecydowanie zasłużyli sobie na ten zaszczyt. Balcia na
             przykład podejrzewa, że w żyłach majstra Hansa płynie kropla żydowskiej krwi.
             Co się tyczy Bernharda, to dla nas jasne jak słońce, że jest komunistą.
                Hans jest mężczyzną średniego wzrostu, po trzydziestce, ale jego tusza spra-
             wia, że wygląda starzej. Bernhard jest wysoki i szczupły. Jest dla nas oczywiste,
             że ani jeden, ani drugi nie są ekspertami w budowaniu domów, i że plac budowy
             bez problemu mógłby obyć się bez nich.
                Na placu budowy jesteśmy podzielone na grupy po dziesięć. Czasami, kiedy
             nikt nie patrzy, Bernhard nakazuje, żeby nasza dziesiątka poszła odpocząć, a on
             sam robi naszą pracę za nas. Robimy, jak każe, i przyglądamy się z wielką przyjem-
             nością, jak poci się i dyszy. Bardzo go lubię, a Malka jeszcze bardziej ode mnie. To
             jeden z jej ludzi, zakochanych w polityce po uszy i doskonale poinformowanych.    683
   680   681   682   683   684   685   686   687   688   689   690