Page 682 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 682

należy wieczór, po apelu, po jedzeniu, i po komendzie „Licht aus!” . Wówczas
                                                                  459
           leżymy wyciągnięte na łóżkach z desek i w ciemności omawiamy wydarzenia
           dnia, marzymy o tym, żeby się porządnie najeść i na głos zapewniamy się o dniu
           wyzwolenia. Tak, w tych chwilach pozwalamy sobie myśleć o wyzwoleniu. Noc
           nadchodzi, a to oznacza, że przez kilka godzin nasze życia nie będą zagrożone.
           Nagłe, nocne bombardowanie uważamy nie za niebezpieczeństwo, ale za roz-
           rywkę, która przybliża nas o krok do wybawienia.
             Goldowa jest mówiącą po polsku, inteligentną i praktyczną kobietą w kwiecie
           wieku. Zaraz po naszym przybyciu do Hummel zdecydowała, że budowanie domów
           dla zbombardowanych Niemców jest poniżej jej godności. Wie, jak rozmawiać
           z ludźmi, nawet jeżeli są Niemcami. Mówi też dobrze po niemiecku. Wywarła wobec
           tego na naszych panach wrażenie pożytecznej więźniarki i szybko dorobiła się
           stanowiska, na które zasłużyła: zdolna, energiczna kucharka, stała się gospodynią
           kuchni dla strażników obozu. Uwalnia ją to od troski o głód oraz od chodzenia na
           placówkę i harowania w tę srogą zimę na dworze, opodal hamburskiego brzegu.
             Goldowa zachowuje się z taką godnością, że automatycznie wzbudza do
           siebie szacunek. Jako że ma tak ważną pozycję w kuchni, darzymy ją respektem
           i uważamy za faktyczną głowę naszego baraku. Przewodzi nam z subtelnością
           i mądrze. Nigdy się z nami nie spoufala i nie ryzykuje nigdy przemycania dla nas
           odrobiny jedzenia z kuchni. Ale kiedy tylko może coś dla nas zrobić legalnie, robi
           to ceremonialnie i z pompą.
             Za pozwoleniem jednej z esesmanek przynosi czasem do baraku swoją do-
           datkową porcję zupy lub parę ugotowanych ziemniaków i dzieli się tym z nami.
           Dziękujemy jej i przyglądamy się, jak rozciąga się niczym zadowolony kot na swojej
           pryczy, wyjmuje papierosa z drewnianego chodaka i zapala go z wielką gracją.
           Patrzymy, jak leży tak i ze spokojem wypuszcza dym. Daje nam to luksusowe
           poczucie bezpieczeństwa i pewności.
             Majster Hans na placówce dał Malce kawałek ołówka. Teraz, kiedy leży na
           górnej pryczy, a my wszystkie jesteśmy rozluźnione, przypomina sobie wiersze,
           które układano w getcie i drobnymi literkami zapisuje je na suficie nad swoją
           głową; wiersze, które zwykła była zbierać i których nigdy nie zapomni. Wszystkie
           pomagamy jej przypomnieć sobie słowa. Pożyczam od niej ołówek i zapisuję na
           suficie jeden z wierszy Wierki, który ułożyła w getcie, to znaczy te strofy, które
           pamiętam. Następnie Goldowa gasi papierosa i z przedwojenną lekkością ducha
           melancholijnie odpływamy w sen.

             Zanim zima naprawdę się rozhula, udaje nam się załapać na kilka niespodzie-
           wanych tygodni ciepłego, jesiennego „lata”. Drzewa na drodze, którą przemierzamy
           w tę i z powrotem, idąc do pracy, mają jeszcze trochę liści. Podoba mi się tajemnicza,


    680    459   (niem.) Zgasić światło!
   677   678   679   680   681   682   683   684   685   686   687