Page 673 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 673

myszki. Teraz obserwuję szczury spacerujące wzdłuż belek i czatujące na mój
             kawałek chleba, i jedyne, czego się boję, to to, że mnie przechytrzą.
                Drugą przyczyną naszych bezsennych nocy jest to, że port bywa bardzo
             często bombardowany przez alianckie samoloty. Ale przyjemnie jest wtedy
             leżeć i przysłuchiwać się niebiańskiej muzyce. Myślę wtedy o czasie, kiedy po
             raz pierwszy zastanawiałam się nad wyjazdem za granicę. Teraz jestem po raz
             pierwszy za granicą, przybywszy do wielkiego portu w Hamburgu, który przyjmuje
             mnie z należnym przepychem.
                Jest ciemny, wietrzny świt, kiedy zamiast na miejsce robót, odprowadzają nas na
             stację kolejową. W chwili, kiedy wciskamy się po ciemku do wagonów – prawdziwy
             cud! – normalnego pociągu pasażerskiego, dostrzegamy wspinające się po niebie
             i rozświetlające je rakiety. Syreny zaczynają wyć. Dźwięk samolotów ciężko dudni
             w uszach. Bomby eksplodują jedna za drugą. Ciągnie się to długimi godzinami, aż
             po szary dzień. Nasi stróże słaniają się na nogach ze strachu. Wyglądają niemal jak
             zwykli więźniowie podczas selekcji. To przyjemność widzieć naszych bohaterskich
             oprawców przeobrażonych w dokładnie takich samych tchórzy jak my. Czujemy
             się im bliskie i patrzymy na nich ze współczuciem – podczas gdy serca się radują.
             Nasze oczy skrzą się jak świetliki w mroku wagonów. Ani razu nie przychodzi nam
             na myśl, że bomby nie mają oczu i nie mogą dostrzec naszych pasiastych ubrań.
                Za każdym razem kiedy światło zajaśnieje na niebie jak świąteczne drzewko,
             szepczemy podekscytowane jedna do drugiej: „Widziałaś? I jak ci się podoba to
             drzewko? A tamto?”. Kiedy ogłusza nas wybuch, łapiemy się za uszy i śmiejemy
             się: „Ha! Czegoś takiego jeszcze nie słyszano!”. Bombardowanie jest najlepszą
             rozrywką. Całe godziny radości. Zastrzyk energii, wiary. Modlimy się, by usłyszeć
             jeszcze i jeszcze, by zobaczyć więcej i więcej z zapierającego dech w piersiach
             spektaklu, który rozgrywa się na niebie jakby specjalnie dla nas.
                Po bombardowaniu pociąg rusza ze stacji. Irka, nasza nowo powołana kapo,
             biegnie jak wicher przez wagony i daje nam znać:
                – Możecie zmawiać błogosławieństwo w podzięce za ratunek, dziewczęta.
             Słyszałam od strażnika, że Dessauer Ufer, który dopiero co opuściłyśmy, został
             zrównany z ziemią. I módlcie się, siostrzyczki, za dusze jugosłowiańskich, czeskich
             i włoskich więźniów, pogrzebanych pod gruzami!
                Irka, kapo o towarzyskim usposobieniu, to dziewczyna z Łodzi, była kierow-
             niczka organizacji harcerskiej, jest więc wysportowana i zachowuje się wobec
             nas po towarzysko-wojskowemu.
                Nasza podróż jest wyjątkowo krótka. Po nie więcej niż dwudziestu minutach
             jazdy przybywamy do obozu Hummel 454 , raju pośród obozów koncentracyjnych.



             454   13 września 1944 r. więźniarki, które pracowały w Dessauer Ufer, zostały podzielone na trzy grupy.
                Chava Rosenfarb z siostrą i mamą oraz większością kobiet z łódzkiego getta trafiły do podobozu
                Hamburg-Sasel. W powieści występuje pod nazwą Hummel.              671
   668   669   670   671   672   673   674   675   676   677   678