Page 665 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 665

należycie. Uderzeniem miotły o ścianę daje znać, kiedy można wpuścić nową
             grupę do tego skarbca. Przepisowe dwie minuty mają wedle jej kaprysów
             różną długość.

                Wieczorny apel. Tysiące kacetników znowu gromadzi się na placu apelowym.
             Całe miasto „muzułmanek”, rząd za rzędem, długimi godzinami stoi bez ruchu.
             Antyczne miasto pogrzebane w ruinach, razem z ludnością – skamielinami,
             które wyglądają jak cząstka ziemi pod stopami. Nie tylko trzeba stać sztyw-
             no i równo przez niekończącą się wieczność, ale jeszcze jest kategorycznie
             zakazane omdlewanie. I rzeczywiście, nie mdlejemy, poza tymi pojedynczymi,
             które nie wytrzymują. Te pozostają, leżąc tam, gdzie upadły. Część z nich wy-
             daje z siebie ostatnie tchnienie, ale tych też się nie zabiera. One też liczą się
             do rachunku.
                To wielkie stado jest liczone i przeliczane nie tylko przez kapo, ale także
             przez umundurowanych Niemców, naszych pastuchów z SS 449 . Ci mundurowi
             grubi SS-pastuszkowie, którzy przechadzają się wkoło z psami na skórzanych
             smyczach, przeliczają nas wciąż od nowa, aż będzie się zgadzało. A to ktoś z li-
             czących pomyli się w rachunku, a to nie policzą kogoś z tych leżących na ziemi,
             a to jakiegoś konającego kacetnika zabrano w ciągu dnia z baraku i teraz brakuje
             go do rachunku. Albo jakaś kobieta, wiedząc, że nie przetrzyma apelu, ukrywa
             się gdzieś. Albo ktoś, kto ukrywał się w czasie selekcji, nie pokazuje się teraz
             ze strachu, że to się wyda. Wszyscy ci brakujący muszą się znaleźć. Często też
             podenerwowana kapo zapomni samą siebie policzyć. Zajmuje to wieczność,
             zanim buchalteria się zgadza.
                Jest już późno w nocy, kiedy prowadzą nas z powrotem do baraku i zaganiają
             na cudowne piaskowe prycze. To jest nasz dom i to jest najdroższe, co posia-
             damy. Kiedy leżymy tak ściśnięte, nachodzą mnie rozmaite wizje i mieszają
             się z pogodnymi obrazami mojego utraconego dawnego życia. Ta kombinacja
             staje się widzeniem tworzącym pewnego rodzaju pajęczynę, w którą zaplątuje
             się moje serce jak schwytany owad. Przebudzenie się z takiego snu jest gorsze
             niż przerażający koszmar. Wtedy, kiedy się budzę, staje się dla mnie jasne, że
             nigdy nie będzie możliwe, aby opisać specyficzną atmosferę tego miejsca. Że
             można dodawać jeden szczegół do drugiego z wielką dokładnością, ale to, co
             najważniejsze, i tak nie da się uchwycić. W Birkenau jeden plus jeden nie rów-
             na się dwa. Nawet najbardziej uparty realista musi przyznać, że tutaj żyje się
             w czwartym wymiarze realności.





             449   W sierpniu 1944 r. załoga SS w KL Auschwitz liczyła około 3,3 tys. esesmanów i nadzorczyń SS,
                w większości byli to Niemcy posiadający obywatelstwo niemieckie (tzw. Reichsdeutsche), ale też
                esesmani pochodzenia niemieckiego (tzw. Volksdeutsche).           663
   660   661   662   663   664   665   666   667   668   669   670