Page 663 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 663

– Nie mieszajcie się – syczy do nich Balcia. – Wiem, co robię.
                Ale koniec końców musi przestać gadać. Kapo każą maszerować do rytmu
             ich gwizdków, a to oznacza maszerowanie w bardzo szybkim tempie. Robić te
             dwie rzeczy naraz, mówić i tak szybko maszerować, po takiej nocy, a do tego
             wlec ze sobą Sonię – to już za dużo nawet dla silnej jak wół Balci.
                Przybywamy na plac apelowy i sterczymy tu godzinami pośród tysięcy usta-
             wionych w kolumny więźniarek. Liczą nas, wciąż i od nowa.

                Po apelu otrzymujemy swój barak, rodzaj hangaru z dziurawym dachem,
             przydzielony pięciuset kobietom. Hangar od jednego do drugiego końca podzie-
             lony jest na trzy długie, wąskie piaskownice z błotnistą ziemią pomiędzy. Przy
             szeroko otwartych drzwiach stoi stół, który służy jako blokada i dla kapo za coś
             w rodzaju biura. Luksus posiadania własnej pryczy i własnego kąta też należy do
             ich przywilejów. Ten ich kąt oddzielony jest od reszty baraku zasłoną z podartych
             koców. Święte miejsce, do którego nie może wkraczać żadna z nas. W tym oto
             frontowym kącie, przy stole, zostają rozdzielane racje zupy. Otrzymujemy blaszane
             miski, jedna miska na pięć gęb i jedna łyżka do wspólnego użytku.
                W tych piaskownicach możemy tylko leżeć na boku albo siedzieć z uniesio-
             nymi nogami, jedna między nogami drugiej. Tam pozostajemy przez cały czas.
             Oczywiście nie jest możliwe spać w takiej pozycji. A do tego słychać też blondynę,
             która przejmuje władzę nad barakiem, nie przestając wrzeszczeć, przeklinać
             i dmuchać w gwizdek. Malka bardzo się jej boi z powodu jej utarczki z Balcią,
             ale Balcia akceptuje blondynę.
                – Po prawdzie – szepcze Balcia do nas – ta blondyna musi być całkiem miła.
             Prawdopodobnie była uroczą dziewczyną przed wojną. – Trudno powiedzieć, na
             czym Balcia opiera swoje przypuszczenia. Nagle dodaje: – Gdyby komuś udało się
             u tej krasawicy wywołać uśmiech, zobaczyłybyście, że mam rację. Problem tylko
             w tym, że w takim smutnym miejscu jak to tylko zbrodniarz może się uśmiechać.
                Według Balci blondyna posiada urocze dołki w policzkach, które teraz, kiedy
             pozbawiona jest uroku, wyglądają jak blizny po ospie. Ma też delikatne, błękitne
             żyłki na rękach, które wskazują na błękitną krew, jaka nimi płynie. Balcia może
             dostrzec te żyły, kiedy blondyna smaga nad czyjąś głową pejczem. Balcia jest
             też zdania, że przemoc i wulgarny język, którego blondyna używa, z pewnością
             nie są czymś, co wyniosła z domu. Te przekleństwa nie brzmią autentycznie.
             Ona, Balcia, jest mieszkanką Bałut z dziada pradziada i uważa się za eks-
             pertkę w używaniu siarczystych, jarmarcznych przekleństw. Jednym słowem
             Balcia jest przekonana, że blondyna odstawia teatr, że odgrywa rolę, którą
             musi grać.
                – Nawet te jej razy – mówi Balcia – byłyby bardziej bolesne, gdyby ona chciała
             naprawdę kogoś zdenerwować. Tu chodzi tylko o pokazanie, że bycie zwierzę-
             cym jest trudniejsze niż bycie ludzkim, albo że nie da się tak łatwo zdławić tego
             pierwiastka humanitarnego.                                            661
   658   659   660   661   662   663   664   665   666   667   668