Page 662 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 662
Sonia podnosi do niej głowę i głośno, wyraźnie odpowiada:
– Tak, tego chcę. Chcę, abyś od razu odesłała mnie tam na górę. – Brodą
wskazała na niebo. – Będę mogła nasrać prosto na twój łeb! – Dobrze wycho-
wana Sonia już zdołała przyswoić sobie auschwitzki język.
Blondyna nie obraża się. Przestaje potrząsać Sonią i mówi spokojnie:
– W porządku. Jeśli tego rzeczywiście chcesz, to nie przyjdzie ci to tak łatwo,
moja jaskółeczko. – Woła drugą kapo i obie biorą Sonię pod ramiona i wleką
do kolumny kobiet. – Myślisz, że masz władzę nad swym życiem tutaj? – rozga-
duje się blondyna. – Jesteś w wielkim błędzie. Ani nad swoim życiem, ani nad
śmiercią. Kto inny tutaj podejmuje decyzje, nie ty, łajzo jedna! Zapamiętaj to
sobie! – Blondyna unosi dłonią podbródek Soni, a druga kapo wymierza Soni
takie dwa policzki, że od razu wracają jej rumieńce. Ciskają ją obok nas do
kolumny i przytrzymują.
Sztywnieję, słysząc, jak Balcia zaczyna tłumaczyć blondynie:
– Ona dopiero co straciła swoje dziecko, niemowlę. – Jestem pewna, że kapo
rozpozna Balcię z wczorajszego zajścia. Ale nie poznaje jej albo udaje, że jej nie
poznaje. Balcia próbuje przejąć Sonię z rąk kapo. – Zostawcie ją, dziewczyny –
prosi je. – Nie bijcie jej, ona już wystarczająco oberwała.
Ale blondynie nie spieszno, by zostawić Sonię. Jest jasne, że Sonia coś w niej
poruszyła. Może jej zazdrości? Bierze się pod boki i przedrzeźnia Balcię.
– Biedna duszyczka, biedactwo. Litości! Dopiero co straciła niemowlaczka!
– Blondyna wydaje skrzek jak drapieżny ptak i wymachuje ramionami nad głową
Soni. – A co z moim niemowlakiem i tej czy tamtej? – Pejczem czyni szeroki gest
nad kolumną. – Jesteś rozpieszczoną primadonną, oto kim jesteś! – Smaga
pejczem ramiona Soni. – A masz! – Wybucha okropnym śmiechem. – To ci
pomoże. Długo to nie potrwa i zatańczysz z Aniołem Śmierci jak my wszystkie!
Zejdź mi z oczu!
W końcu zostawia nas w spokoju. Balci i Malce udaje się podtrzymać Sonię
i włączają ją do piątki, w której idą też Sorka i Hanka. Ja zajmuję miejsce w rzę-
dzie za nimi. Zaczynamy maszerować.
– Nie wierzę w ani jedno słowo tej blond czarownicy – mówi Hanka. – Według
mnie ona nigdy w życiu nie trzymała w ramionach dziecka, bo nie zachowywałaby
się w ten sposób.
– A ja jej wierzę – stwierdza Balcia. – Może właśnie dlatego tak się zachowu-
je. – Zwraca się do Soni: – Gdybyś się wypłakała, byłoby ci troszkę lżej. Gdybyś
mogła…
Balcia jest szaloną babcią. W getcie nie przestawała mówić o swoim wnuku.
Zwykła ukradkiem odkładać kawałek z racji chleba i za to na czarnym rynku
kupowała trochę twarogu dla dziecka. Ale teraz nie widzę śladu łzy w jej oczach.
Nie mogę znieść tego jej gadania do Soni, podczas gdy wymaszerowujemy
z pola. Czemu nie zamknie ust? Inne kobiety też mają jej to za złe i mówią, żeby
660 zostawiła Sonię w spokoju.