Page 661 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 661

Następnie dźwięk odliczania na głos, jeszcze raz odliczanie i znowu… Liczby…
             Liczby… Coraz więcej i więcej liczb. Bez końca.
                Biegiem przybywa batalia kapo.
                – Wstawać! Wstawać! – ryczą. Z wielkim wysiłkiem wstajemy, członki nam
             zdrętwiały, łamie w kościach. Rozbrzmiewa rozkaz: – Odmarsz!
                Kapo ustawiają nas w kolumnie po pięć w rzędzie. Mamy problem z Sonią.
             Nie chce wstać.
                – Zostawcie mnie w spokoju! Zostawcie mnie! – Odpycha nas od siebie.
                Jestem na nią zła, chociaż tak dobrze ją rozumiem. Rzeczywiście rozumiem?
             Podczas podróży tutaj bydlęcym wagonem zauważyła z goryczą, że nigdy nie
             byłam matką. Nie, nie byłam matką i nie wiem, czy jeszcze będę. Ale jestem
             dzieckiem mamy, dzieckiem taty. Jestem siostrą. Jestem kochanką. Może to
             nie jest to samo, co być mamą, i nie mam prawa złościć się na Sonię. Ale nic
             na to nie poradzę. Jest przeszkodą w gładkim biegu wydarzeń i budzi we mnie
             poczucie winy, że mi własny los nie jest tak obojętny, jak jej.
                Balcia pochyla się nad Sonią i zwraca się do niej z gorącą prośbą. Ale Sonia
             zwija się na ziemi i nie rusza się z miejsca. Wszystkie kobiety już wstały. Kapo
             równają rzędy. Policzkują i kopią, smagają krótkim pejczem. Całą litanią prze-
             kleństw i wstrętnych epitetów obrzucają każdą kobietę, która powoli wykonuje
             rozkazy. Podziwiam, jak bogate jest słownictwo języków jidysz, niemieckiego oraz
             polskiego w zakresie przezwisk i przekleństw i jak razem harmonijnie układają
             się w ten siarczysty żargon auschwitzki!
                Malka próbuje odciągnąć Balcię od Soni. Ja też nie mam cierpliwości do
             Balci. Czemu nie zostawi Soni w spokoju? Sonia jest wystarczająco dorosła, aby
             wiedzieć, co robi. A Balcia lepiej zatroszczyłaby się o siebie. Kto wie, jaka kara
             czeka na nią za znalezienie się poza kolumną. Czemu zależy jej tak, aby zasłużyć
             sobie w życiu na tytuł „mamusi”?
                – Nie mogę jej tak zostawić! One ją zabiją. Ty idź, wracaj do rzędu! – krzyczy
             Balcia do Malki. Hanka też jest już przy nich. Balcia traci cierpliwość. – Wracajcie!
             Natychmiast! – gotuje się.
                – Zostawcie ją w spokoju! Wracajcie! – wołają do nich inne kobiety z kolumny.
                Nadchodzą kapo. Jedna z nich serwuje Balci kopa w tyłek i odrywa ją
             od Soni. Malka i Hanka łapią Balcię pod ramiona i ciągną do naszego rzę-
             du. Sonia zostaje – jeden skurczony kłębek pośrodku piaszczystego pola.
             Nie rusza się.
                Kapo z blond włosami, z którą miałyśmy zaszczyt zapoznać się dzień wcze-
             śniej, pochyla się nad Sonią i wrzeszczy jej do ucha:
                – Wstawać! Wymarsz!
                Sonia nie rusza się. Blondyna daje jej parę smagnięć przez plecy. Potem
             chwyta ją za kołnierz sukienki i unosi ją swym silnym ramieniem.
                – Widzisz ten komin tam? – Wskazuje brodą na dymiący komin. – Tego
             chcesz? – Potrząsa Sonią, jakby ta była workiem, który chce się opróżnić.  659
   656   657   658   659   660   661   662   663   664   665   666