Page 651 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 651

szacunku dla siebie samych obudziło się w nas – w tym samym momencie,
             gdy rozległ się metaliczny dźwięk. Potem świst, trzask. To jest to! Nadchodzi!
             Teraz!
                Nad naszymi głowami małe dziurki napełniają się przezroczystymi bąbelkami,
             kroplami – czego? Nagle spadają one, leją się strumieniami. Uderzają w nasze
             gołe czaszki. Kłują skórę jak igły. Smagają nasze oczy, usta, ramiona, plecy.
             Lodowate zimno.
                – Woda! To jest woda! Prawdziwa woda!!
                Radość z wody! Zimne, krystaliczne strugi błogosławionej, niewinnej wody
             zalewają pomieszczenie pełne ciał i rozpromienionych twarzy. Pomieszczenie
             pełne nagich kobiet, które zmieniają się w małe dziewczynki, nimfy, które
             tańczą na wiosennej łące. Co za przyjemność! Pean na cześć wody! Pean na
             cześć lodowatych fontann, mroźnych potoków, nordyckich jezior, zimnych mórz
             i oceanów, na cześć wody, która zalewa pomieszczenie wypełnione białymi,
             pokrytymi gęsią skórką ciałami.
                W roztrzęsieniu Balcia całuje Malkę i nas mokrymi wargami. Czule, pieszczo-
             tliwie namydla Malce drżące plecy. Mydło było skarbem w getcie. Balcia kocha
             mydło.
                – Kto wie – mamrocze przez szczękające zęby – kiedy znowu będziemy mieć
             możliwość trzymania w dłoni kawałka mydła?
                Hanka namydla Sorce plecy. Sorka kołysze się tam i z powrotem, trzęsąc się
             pod zimnymi strumieniami wody od emocji oraz gorączki. Sama się namydlam
             z taką pieszczotliwością, jakbym była swoją własną mamą. Widzę siebie z mamą
             i Wierką w łaźni w Łodzi, gdzie mama zabierała nas po letnich wakacjach. Przypo-
             minam sobie dotyk namydlonej, śliskiej dłoni mamy. Stałam się kobietą w tamtej
             łaźni. Wspomnienie tamtych chwil ściska mi serce. Strugi lodowato zimnej wody,
             które obmywają mi twarz i ciało, są moimi zlodowaciałymi łzami.
                Sonia stoi zgięta, sama. Pośrodku grupy młodych dziewczyn, które stoją
             ściśnięte jak owce na deszczu, żeby choć troszkę ochronić się przed tym cu-
             downym potopem, który jest tak mroźny i rześki. Ciemna skóra Soni trzęsie się
             jak galareta pod tą kaskadą wody. Jej małe, kształtne piersi, od których dwa
             tygodnie temu odstawiła swoją córeczkę, ponieważ nie miała już w nich mleka,
             jaśnieją teraz w całej prostocie swego piękna.
                Przez wodną mgłę widzę Hankę, jak przesuwa się do Soni. Ale ta odskakuje
             oszołomiona, gdy Hanka dotyka ją mydłem. Odsuwa się i trzyma z inną grupą
             trzęsących się kobiet. Hanka idzie do niej przez kurtyny wody, ale Sonia odwraca
             się plecami do niej. Hanka próbuje wziąć ją za rękę. Podchodzę do nich i biorę
             Sonię za drugą rękę.
                – Trzymajmy się razem! – wołam do Soni, przekrzykując hałas kaskady wody.
                – Zostawcie mnie! – Sonia odgania się od nas.
                Puszczam ją od razu i jak lunatyczka odsuwam się od nich. W moim otępieniu
             nie chcę czynić nikomu problemów. Robię to, co robią wszyscy. Trzymam się blisko   649
   646   647   648   649   650   651   652   653   654   655   656