Page 648 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 648

w nie wystroiły. A my, żeby uniknąć ataku histerii kapo, czym prędzej zawiesiły-
           śmy je na szyjach.
             Zostajemy przepędzone do innego baraku. Pół tuzina ławek ustawionych jest
           wzdłuż ściany. Przy każdej ławce stoi kapo z golarką w ręku i przyjmuje jedną
           „klientkę” po drugiej. Brzęczą nożyczki, szumią maszynki do golenia, żyletki skrobią
           czaszki. Zmaganie zimnego metalu z ciepłą skórą. Garście włosów spadają na
           podłogę. Blond, brązowe, kasztanowe, czarne, rude, złote. Włosy kręcone, włosy
           pofalowane, włosy proste, włosy sztywne, włosy miękkie, włosy błyszczące, włosy
           matowe, włosy długie, włosy krótkie. Kłęby, pukle, pasma, pasemka włosów. Jak
           owcza wełna spadają, ześlizgują się na podłogę z szyj, karków, barków, ramion
           i przyjmują wygląd garści wyrwanych z rozmaitych dywanów. Wokół stóp kapo,
           nóg ławek oraz wzdłuż ścian wszędzie walają się sterty włosów jak kłębki wełny.
             Szare czaszki wynurzają się spod golarek, ogołocone pod wprawnymi, zręcz-
           nymi dłońmi kapo. Czaszki, wszystkie o tym samym wyglądzie, przyczepione do
           ciał, jakby do nich nie należały. Te ciała usuwają się z ławek, aby zrobić miejsce
           dla następnych z rzędu.
             Po tej „operacji” gapimy się jedna na drugą. Goła głowa jest rewolucją.
           Odkrywa bezradność nagości. Odkrywa coś więcej niż tylko ogoloną czaszkę.
           Trudno powiedzieć, czym jest to „coś”. Ale robi mi się od tego niedobrze. W pe-
           wien sposób to pokazuje nam, jak będziemy wyglądać po śmierci, w naszych
           grobach. I od razu przychodzi na myśl fakt, że ta czy inna ogolona kobieta nie
           doczeka się własnego grobu, a jeśli nawet, to nie będzie on jej własnym grobem.
           Chociaż mamy ledwo czas na obrzucenie wzrokiem wyglądu tej czy innej, jedna
           rzecz staje się od razu jasna: że każda kobieta, która wkroczyła do tego baraku,
           zachowuje jedynie dalekie podobieństwo do siebie samej.
             Stado ogolonych kobiet zostaje przepędzone na podwórze, które tworzy
           kompleks baraków. W kolumnach szerokich na pięć kobiet prowadzą nas do
           przodu, mijamy otwarte drzwi innych baraków. W środku widzimy góry perfek-
           cyjnie poselekcjonowanych walizek, torebek, góry butów, w osobnych stertach:
           kobiece, męskie i dziecięce. Góry płaszczy, żakietów, garniturów, sukienek,
           bluz, koszul, bielizny. Góry okularów, lalek i zabawek, pościeli, szali, chust i chu-
           steczek. W każdym baraku, do którego zaglądamy, widzimy ludzi w pasiakach
           sortujących góry rzeczy.

             Zatrzymałyśmy się za barakiem z tabliczką nad głównym wejściem: „Łaźnia”.
           Jak tylko Hanka przeczytała tabliczkę, łapie Sorkę za ramię.
             – To nie żarty – mamrocze. – To nie żarty.
             – Wydaje mi się, że znowu zbliża się selekcja – mówi Balcia.
             – Czemu? – pyta Sorka. – Mają pewnie w środku prysznice, to wszystko.
             – Oni wieszają takie tabliczki nad wejściem do… – mamrocze Hanka.
             – Do czego? – niecierpliwi się Sorka.
    646      – Do czego? – powtarza pytanie Sorki inna kobieta koło nas.
   643   644   645   646   647   648   649   650   651   652   653