Page 644 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 644
początek. Z wszystkich bogów – śmierć jest jedynie żywym bogiem. Jedynym
bogiem. Spoufaliłeś się z nim jak z bratem. Śpisz z nim jak z kochankiem. I nie
masz innego boga jak tylko jego. Nic nie egzystuje poza nim i poza strachem
przed nim.
Majestat boga śmierci podtrzymuje przy życiu nawet w stanie letargu. To on
cuci nasze zmysły, wyostrza je. Wzrok: spojrzenie przecięte elektryczną ścianą
drutu kolczastego. Widzisz kominy. Widzisz baraki jakby z pyłu zbudowane. Py-
laste drogi między nimi. Widzisz latryny. Twój mózg, niegotowy, aby rejestrować
rzeczy, które pozostają poza wszelką logiką, przestaje funkcjonować z dawną
precyzją. Pracuje nieregularnie, jak popsuta maszyna. Albo zacina się na chwilę,
albo wytęża się nad czymś, co w ogóle nie egzystuje, albo zapomina wszystko,
albo zapamiętuje zbyt wiele.
*
W tym oto „nowym cudownym świecie” zostaję, podobnie jak wy, nasi męż-
czyźni, pognana – do życia, razem z pozostałymi z naszej „rodziny”: Balcią
Cederbojm, Malką, Hanką, Sorką oraz Sonią. Od razu jak przeszłyśmy przez
bramę wraz z innymi szczęściarami z łódzkiego transportu, batalion młodych
dziewczyn w pasiakach zebrał nas razem przed kompleksem wielkich baraków,
wokół których trwa gorączkowe poruszenie. Te dziewczyny w pasiakach wyglą-
dają dużo lepiej od nas, przybyłych z „zewnątrz”. Krzątają się tam i z powrotem,
wchodzą i wychodzą przez drzwi baraków. Robią wrażenie na nas, na tym
stadzie nowo przybyłych, kohorty nieziemskich stworzeń, w których królestwo
zostajemy przyjęte.
Trzymamy tylko kawałek chleba, który przechowałyśmy na „czarną godzinę”.
I ta czarna godzina jest tu i teraz. Ale żadna z nas nie czuje głodu. Ten chleb
wygląda, jakby przeistoczył się w niejadalny obiekt, który jest nam tak drogi
i czyni nas pewniejszymi siebie. Postanawiamy zachować ten kawałek chleba ze
sobą do ostatniego momentu, tak jak trzyma się przy sobie amulet na szczęście.
Balcia rozgląda się wokół krążącego wokół nas tłumu kobiet. Kogo szukają?
Rozumie się, że mojej mamy, bo kogóż by innego? Mój zastygły umysł spowijają
jakby mrożące bandaże. Nic nie czuję. Poza tępą, dumną obojętnością. Nie mogę
sobie tego przedstawić, że na zawsze zostanę tutaj. Przed chwilą w bydlęcym
wagonie powiedziałam do Ciebie, Abraszko, że nienawidzę słów „na zawsze”.
Teraz czuję się jak dziecko, któremu mama nakazała poczekać tu troszkę, a ona
za chwilkę wróci. W domu, w fabryce z wysokim kominem, gdzie mieszkamy przy
ulicy Składowej, paliło się. Mama zostawiła mnie i pobiegła ratować, co się da.
Potem wróciła do mnie. To leży w naturze matek zawsze wracać, aby spłacić
dług miłości, który są winne dziecku. I choć mama Wierkę bardziej kochała niż
mnie, a może właśnie dlatego – spłaci swój dług wobec mnie. Jak każde dobre
642 dziecko, czekam na nią i nie płaczę.