Page 636 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 636
– Kobiety i dzieci zostają tutaj! Mężczyźni muszą przejść na drugą stronę! –
grzmi rozkaz, raz i jeszcze drugi.
Nagła cisza. Ogromne, otwarte niebo nad głową – ogromny, pusty, głuchy
dzwon. Szmer luźnych papierów rozrzuconych po ziemi, szept karteczek małych
psałterzyków, które kartkuje wiatr, ledwo dobiegają naszych uszu. To, co grzmi
w głowie, to rozkaz i gwizdanie.
Nasza grupa splątuje się razem ciasno, bardzo ciasno. I tak stoimy. Punkty
zrośnięte w jeden supeł pośrodku gęstej wiązanki supłów – skłębionej ciżby
trzech tysięcy głów. Jak takie punkty-supły pokrewieństwa, oddania, miłości
mogą zostać rozerwane?
Mama kurczowo obejmuje nas rękami; rękami, które stały się jakby dłuższe:
tak Wierkę, jak i mnie z jednej strony; tatę i Nońka z drugiej strony. Marek trzyma
mnie pod ramię, a drugą ręką obejmuje Malkę. Malka z jednej strony trzyma Bal-
cię, a z drugiej trzyma się Gabiego. Wysoki Gabi wciąż stoi, obwarowując rękami
Sonię z dzieckiem. Z dłońmi zaciśniętymi w kieszeniach wiatrówki stoi Hanka.
Podtrzymuje chorą Sorkę razem z Icchokiem, który drugą ręką obejmuje Wierkę.
Ty jeden, Abraszo, nie przywiązany do niczyjej ręki, przepychasz się wokół
naszej ciasno zasupłanej grupy swoiście tanecznym krokiem, jak gdybyś szyko-
wał się, by nas chronić; albo odwrotnie, jak gdybyś to u nas szukał ochrony; jak
gdybyś chciał wepchnąć się między nas, zamknąć się w naszym uścisku, choć
nie z własnych chęci wykluczyliśmy Cię z niego. A może jesteś zajęty liczeniem
głów? Jest nas równe pięćdziesiąt! Czy Żydzi wierzą, że pięćdziesiąt to szczęśliwa
liczba? Nie jesteśmy już zabobonni. Tak, nasza grupa jest w komplecie. Brakuje
tylko Wowy i Zalmana Fidlera. Ale tak czy siak są z nami, i trzeba ich też policzyć.
Nadal tu przynależą.
– Mężczyźni! Wszyscy mężczyźni na drugą stronę! Kobiety i dzieci zostają
tutaj! – nieustannie grzmi rozkaz.
Knuty świszczą w powietrzu. Kohorta w zielonych, oswastykowanych mun-
durach mechanicznie oddziela mężczyzn, którzy zwlekają, trzymając się kobiet
i dzieci. Robi się to w konkretnym rytmie. „Los! Los!” – staccato; jak gdyby
435
oswastykowane ręce odrywały od siebie toboły, a nie ludzi, nie jedno ciało od
drugiego, ciało i krew od takiego samego ciała i krwi, nie żywą świadomość –
od żywej świadomości; nie jakby odrywali od siebie ręce, ale jakby przecinali
pozwiązywane ze sobą sznurki. Twarze „zielonych ludzi” nie zdradzają ani śladu
tego, że zdają sobie sprawę z cierpienia, które sprawiają; że ta oto scena porusza
choć samą powierzchnię ich człowieczeństwa. Zupełnie nic. To nic więcej jak tylko
uniformy z doczepionymi do nich maskami twarzy, twarzy wykutych z kamienia.
Tych, których oddzielają, nie można nawet porównać do zgrai szczurów. Gdyby
ci poważni, umundurowani ludzie brali udział w wyplenianiu szczurów, być może
634 435 (niem.) Naprzód!