Page 634 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 634

W zamieszaniu, które następuje potem, część kobiet zupełnie traci gło-
           wę. Drżącymi dłońmi zaplatają warkoczyki swoim dziewczynkom. Czeszą
           włosy chłopczyków. Inne chwytają bagaże i mówią do nich, zamiast do dzie-
           ci. Jeszcze inne stoją jak kłody przytwierdzone do swoich miejsc, jak słu-
           py soli, sparaliżowane pośrodku toru kolejowego, albo jakby oślepły. Woła-
           ją swoich najbliższych w panicznym zamieszaniu, trzymając się mocno
           za ręce.
             „Aussteigen! Aussteigen!” – okrzyki z zewnątrz nie słabną.
             Wyskakujemy z wagonu. Cały tłum, nasi towarzysze podróży, wyle-
           wa się z otwartych na oścież drzwi wagonu. W tym samym czasie kolejne
           dziesiątki innych wagonów wypluwają swój ludzki ładunek. Nagle człowiek
           znajduje się w wielotysięcznym tłumie. Dziwacznie wyglądający mężczyźni,
           ubrani w dziwaczne, pasiaste piżamy, w pasiastych czapeczkach piekarza
           na głowach rozpraszają się wokół nas. Wskakują do wagonów i opróżniają
           je z tych, którzy jeszcze zostali w środku. Złowieszczo mdła woń unosi się
           w powietrzu.
             Gdy tylko nasza grupa zbiera się na zatłoczonej rampie, Gabi łapie jednego
           z dziwacznych osobników w pasiakach za ramię.
             – Gdzie jesteśmy? – wykrzykuje, jak gdyby tamten był głuchy.
             – Auschwitz! – odpowiada mężczyzna. Wygląda jak błazen w tym swoim pi-
           żamo-kostiumie, z pasiastą czapeczką na głowie. Wyrywa się z uścisku Gabiego
           i wczołguje do naszego wagonu, z którego niektórym chorym ludziom nie udało
           się jeszcze wyjść. Wynosi na zewnątrz starego zegarmistrza.
             Parę minut przed zatrzymaniem pociągu Gabi wyszeptał mi do ucha, że jego
           zdaniem przybywamy do miejscowości, swego rodzaju obozu koncentracyjnego,
           o nazwie Auschwitz, o którym słyszał w radiu w getcie.
             Teraz Gabi gapi się na nas.
             – On nie jest przy zdrowych zmysłach. – Wskazuje na człowieka w pasiaku.
           Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Gabi był tak oszołomiony i rozkojarzony.
             – Gdzie jest Auschwitz? – Przerażony chłopczyk za nami ciągnie tatę za połę
           płaszcza, podnosząc ku niemu parę wielkich, pytających oczu. Tata, jak się zdaje,
           bynajmniej nie jest ekspertem od polskiej geografii. Z głupkowatym wyrazem
           twarzy wzrusza ramionami, nie mogąc dać synowi właściwej informacji o tejże
           ważnej miejscowości.
             „Nigdy nie słyszałem o takim miejscu jak Auschwitz” – powtarzają ludzie
           wokół nas jak papugi i rozglądają się, jednocześnie kurczowo trzymając się
           swoich członków rodziny.
             – Niech mi pan powie – ktoś z tłumu zatrzymuje innego spośród „pasiastych”
           osobników, który wybiega nam naprzeciw wraz z grupą sobie podobnych – czy
           to jest jeszcze Polska, czy już Niemcy?
             – Ani Polska, ani Niemcy – rozgorączkowany „pasiasty” kręci głową naprzeciw
    632    ludzkiej masy. Rozgląda się wkoło, czy nie widać gdzieś w pobliżu niemieckich
   629   630   631   632   633   634   635   636   637   638   639