Page 632 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 632

Ja również chcę się podnieść, ale Marek mnie powstrzymuje.
             – Daj spokój – mówi. – Zarazisz się jeszcze tą histerią.
             Kobiety odpychają Wierkę i Malkę od siebie. Marek ma rację. Im dłużej la-
           mentują, tym głębiej popadam w panikę. Czuję, jakby ich krzyk wydobywał się
           z mojego własnego wnętrza. Jestem zadowolona, że Wierka i Malka wracają
           i siadają obok nas.
             Od tumultu w wagonie budzi się Noniek. Cały ten czas spał na kolanach ro-
           dziców. Szczęściarz z niego – jego rosnące ciało potrzebuje snu. Tata rozmawia
           z nim cicho. Ośmielam się w końcu spojrzeć na tatę. Mam ochotę wygładzić
           zmarszczki na jego pomarszczonej twarzy, chcę jej dotknąć, pocałować go
           w przymglone, ciepłe, mądre oczy, w szlachetnie wykrojone usta marzyciela.
           Tata podchwytuje moje spojrzenia i szepcze:
             – Nie martw się o mnie.
             – A ty nie martw się o mnie – odpowiadam mu szeptem.
             – Wszystko będzie dobrze – odzywa się mama.
             – Tak, wszystko będzie dobrze – przytakuje tata.
             Rodzice, oparci o siebie, kołyszą się razem z rytmem kół pociągu i patrzą na
           Nońka z takim bólem w oczach, że aż ściska mi się serce. Chcę im powiedzieć
           coś zwariowanego i zabawnego, żeby przywołać uśmiech na ich twarze, ale mam
           sucho w gardle i moje usta pozostają zamknięte.
             – Nie rozdzielą nas – mówi mama. – Wszyscy jesteśmy dorosłymi, zdrowymi
           ludźmi. U Niemców dziecko powyżej dziesięciu lat również jest dorosłe. – Gładzi
           uspokajająco głowę Nońka. Potem przywołuje palcem Wierkę, pochyla się do
           nas i przesuwa lekko rękę po plecach Nońka. – Pamiętajcie – mówi. – Trzymamy
           się wszyscy za ręce i nie puszczamy. Jeśli jednak…
             Czuję dłoń taty na mojej głowie. Wszystkimi komórkami mego ciała odczu-
           wam dotyk tej dłoni, którą tak bardzo lubiłam obserwować, podziwiać – dotyk
           pięknej dłoni taty.
             Do naszego kręgu dołączają Marek oraz Icchok, i również Ty, Abraszo. Obok siedzą
           Balcia, Malka, Gabi, apatycznie milcząca Sonia z niemowlęciem na rękach, a także
           Hanka i trzymająca głowę na jej kolanach Sorka. Życzę sobie, by ta piekielna podróż
           nigdy się nie skończyła. Potok łez ciśnie się do moich oczu, lecz powstrzymuję je
           z całych sił. To dziwne uczucie. Mam wrażenie, że jednak płaczę, jak gdyby niewidzialny
           strumień łez obmywał mi twarz. Skąd bierze się we mnie siła, by powstrzymać tak
           wielki płacz? Muszę wtulić twarz w kolana Marka, żeby ukryć mój ból.
             Mama wyciąga moją rękę spod mego czoła, ujmuje ją w swoje miękkie dłonie
           i trzyma mocno. Dłoń taty spoczywa na mojej głowie, a leczące dłonie mamy
           obejmują moją rękę.
             Kobiety nie przestają lamentować. Parę razy Gabi wstaje, podchodzi do nich
           i usiłuje je uspokoić. Słyszę, jak Binele szepcze do Balci:
             – Dlaczego on nie siedzi cały czas przy Soni?
    630      Balcia odpowiada ochrypłym głosem:
   627   628   629   630   631   632   633   634   635   636   637