Page 621 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 621

„Dokąd nas wiozą?” – echo tego pytania dźwięczy mi w głowie. Wszyscy
             próbują zdobyć miejsce przy oknie. Każdy chce tam postać i odebrać swoją
             rację powietrza, która mu przysługuje. Siedzimy w lewym rogu wagonu. Cieszę
             się, że Gabi jest z nami. To tak jakby Wowa był tu gdzieś blisko. Upodobanie do
             sprawiedliwości nie zmalało u niego po tych czterech latach w getcie. Wysoki,
             żwawy Gabi jest mężczyzną w sile wieku, jednak momentami jest tak chłopięcy,
             tak impulsywny i uparty. Duma i godność od niego promieniują. Sieć zmarszczek
             pokrywa jego zapadłą twarz, ale wyglądają one jak wyryte przez burzowy wiatr.
             Wygląda dużo starzej, niż wskazywałaby metryka, lecz jest antytezą starości. Jest
             w niebezpieczeństwie z powodu swojego charakteru. Nigdy nie daje się złamać.
             Można go jedynie nadwątlić. Aktywny w podziemiu, miał wiele okazji, aby spotkać
             się z poczuciem poniżenia. Cierpiał na ciele i na duchu, jednak nikomu nie udało
             się pozbawić go szacunku do samego siebie. Nie zaznał nawet smaku wizyty
             w „czerwonym domku”, siedzibie Kripo. Więc jak miałby tolerować jakąkolwiek
             obelgę skierowaną przeciw niemu lub komukolwiek innemu? „Co będzie, jeśli
             dostanie w twarz od esesmana?” – zastanawiam się.
                Obok Gabiego siedzi Sonia z dzieciątkiem na ręku. Przypominam sobie, jak
             spotkał ją po raz pierwszy w szkole tańca, do której przyszli razem z Markiem
             niedługo przed wybuchem wojny. Wydawało się, jakby Gabi, który nie wykazywał
             większego zainteresowania tańcem, znalazł się tam tylko przypadkiem, właśnie po
             to, aby spotkać tam pociągającą, czarnowłosą Sonię, której w sekrecie nadałeś,
             Abraszo, miano „królowej nocy”. Od tego czasu Gabi nie przekroczył już progu
             szkoły tańca, nawet w getcie; poza jednym przypadkiem, kiedy podkradł prąd
             do elektrycznego piecyka, który nam skonstruował. Teraz, w bydlęcym wagonie,
             Sonia wygląda jak orientalna Madonna, która pokazuje Golgotę swojemu dziecku.
             Jej twarz jest niemal tak czarna jak włosy.
                Poruszenie przy okienku nadal trwa. Gabi wstaje i krzyczy do ludzi kłębiących
             się tam:
                – Porządek ma być!
                Naiwny Gabi. Jak ma porządek panować w miejscu, w którym umysły pogrą-
             żone są w potwornym chaosie, w którym chęć życia trawi trzewia? Przy okienku
             zrobiło się jednak spokojniej. Było jasne, że polecenie zostało wydane głosem
             urodzonego oficera. Podczas takiej podróży przydałby się oficer. Silny człowiek,
             który będzie w stanie poskromić płochliwe stado. Kilku ludzi rozpoznało Gabiego
             z getta. Ktoś szepcze:
                – Widzicie, kogo my tu mamy?
                Gabi przeciska się do okienka i oznajmia, jaki od teraz będzie porządek zaj-
             mowania miejsc, aby każdy mógł podejść i zaczerpnąć powietrza. Rozlega się
             pomruk zadowolenia. Gabi zyskuje zaufanie grupy. W końcu jest ktoś, kto ma
             na uwadze nie tylko siebie i swoich najbliższych.
                Stojący najbliżej okienka stoją jednak i mówią, że nie dosłyszeli, co powiedział
             Gabi. Gdy kolejna grupa ludzi próbuje się tam przepchnąć, oni nie ruszają się   619
   616   617   618   619   620   621   622   623   624   625   626