Page 610 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 610

cisza, to otchłań, w którą czarna siła naszego mordercy pragnie nas zepchnąć.
           „Krzycz, getciarzu, krzycz! Rozerwij swoim wrzaskiem niebiosa na strzępy!” –
           mam ochotę zawołać w kierunku grupy idącej obok mnie ulicą getta. I pragnę
           tańczyć do nierytmicznego taktu tego krzyku.

                                           *

             Na szczęście Sonia Wajskop odczuwa podobne impulsy. Owej zimy tworzy
           w getcie szkołę tańca. Tak, ta ładna, czarna jak wrona Sonia zupełnie oszalała.
           Jak inne wychudzone, zasuszone, ledwo zipiące młode kobiety, z trudem ustaje
           na nogach. Musi oszczędzać każdą drobinę energii, aby przeżyć dzień pracy w re-
           sorcie. Tymczasem w trakcie lekcji tańca dosłownie fruwa, jakby niosła ją jakaś
           siła pochodząca z zewnątrz. Młode kobiety zbierają się wokół niej. Również ja
           dołączam do tej grupy. W ten sposób spotykam się ponownie z madame Felicją
           Markiewicz. Jest siwa jak gołąb i pozornie nie ma już niczego z dawnej madame
           Felicji. Skarlała. Ale ogień jej czarnych oczu wciąż płonie wraz z romantyczną
           miłością do sztuki. Już nie maluje twarzy, ale wciąż porusza się krokiem tancerki.
           Cierpi na gruźlicę i jest zbyt słaba, by cokolwiek robić. Ale jest honorową dyrek-
           torką kursów i pracuje razem z Sonią. Także Ty, Abraszo, angażujesz się w pracę
           grupy tanecznej. Jesteś naszym nadwornym krytykiem, naszym egzaminatorem.
           Nie mija wiele czasu, a madame Felicja i Sonia zakochują się w Tobie po uszy.
           Wychwalają Cię, jakbyś był zarazem mądrym tatą i genialnym dzieckiem.
             Pewnego razu po lekcji tańca wracam do domu w towarzystwie Soni. Sonia
           nie mówi dużo, zawsze unika zwierzeń. Także poza tańcem nic mnie z nią nie
           łączy. Tym razem jednak zaczyna niespodziewanie mówić o swojej mamie,
           o madame Poli Wajskop.
             – Od dawna miałam ci to powiedzieć, Miriam – mówi. – Wyprowadziłam się
           z domu rodziców i nie pojechałam z nimi do Ameryki z powodu pewnego faktu.
           Przypadkowo natknęłam się na matczyny dziennik. Odkryłam, że nigdy mnie nie
           kochała. Odkryłam też inne rzeczy. Na przykład rolę, którą twój tata odgrywał
           w jej życiu. Opowiadam ci to teraz, ponieważ niewiele to już znaczy. A prawdę
           zawsze warto znać, jakby bolesną nie była. Przybliża nas ona do nieumalowanego
           jądra życia, nieprawda? – I opowiada mi ze szczegółami o pani Poli i moim tacie.
             Od tej rozmowy z Sonią bolesna miłość, jaką chowam w sercu wobec ojca,
           zaostrza się. Mężczyzna, z którego nasienia pochodzę, który tak ubarwił moje
           dzieciństwo, wyśnił mnie jako tancerkę, artystkę, ten, o którego życie tak drżę
           w getcie, który stał mi się w getcie tak bliski, jak ja sama – staje się dla mnie
           bardziej zrozumiały w swej zagadkowej naturze.

             Gdy opowiadam Malce i Sorce o lekcjach tańca, zarzucają mi kolaborację
           z wrogiem, kolaborację z Rumkowskim, zdradę. Zajmowanie się tańcem w getcie
    608    oznacza przyjmowanie narkotyku, popadanie w ślepotę. Nie chcą zrozumieć, że
   605   606   607   608   609   610   611   612   613   614   615