Page 609 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 609

Co do pisania kroniki życia w getcie, Abraszo, w znacznym stopniu zgadzasz
             się z Malką. Sam szkicujesz getto, masz już całą stertę rysunków ukrytą w wa-
             lizie pod łóżkiem. Zastanawiam się często, czy świat kiedykolwiek je zobaczy,
             czy ludzie z ich pomocą zrozumieją cechy tej dziwacznej planety, którą nazywa
             się gettem. Jeśli jestem zadowolona z tego, co robisz, to nie ze względu na uży-
             teczność Twojej pracy, ale dlatego, że masz się czego trzymać.
                Kobieta, Twoja współlokatorka (nie pamiętam jej imienia) szybko trafia na
             wywózkę. Nie jest w stanie znieść życia bez dzieci i nie może sobie wybaczyć,
             że pozwoliła policji wyrwać je ze swoich ramion. Stawia się dobrowolnie na
             „wysiedlenie” i odjeżdża transportem. Od tej pory Twoje życie, Abraszo, kręci
             się wyłącznie wokół dwóch „synów”, owej pary uratowanych chłopców, którzy
             przyłażą do Twojego mieszkania wieczorami. Twoi „synowie” to niezłe gagatki,
             „organizatorzy” pierwszej wody i straszni kłamcy. Masz ubaw z ich kłamstw.
             Śmiejąc się, mówisz do mnie: „Ich kłamstwa to perły realizmu wyobrażone-
             go. Gdyby nasi pisarze potrafili tak realistycznie fantazjować, wszyscy byliby
             Szekspirami”.
                Chłopcy Cię okradają. Wiesz o tym i udajesz głupiego. Jedzą Twoją rację
             i cieszą się z odrobiny cukru i marmolady. Śmiejesz się wraz z nimi, gdy przyła-
             piesz ich na gorącym uczynku. Bawią Cię twierdzeniem, że w getcie dorośli są
             bardziej bezradni od dzieci. Nie odpowiada im nasza zażyłość. Gdy przychodzę
             do Ciebie, wołają za mną: „O, przyszedł żółty kanarek!”. Początkowo próbuję
             zyskać ich sympatię. Pewnego razu zdejmuję buty i pokazuję im kilka akroba-
             tycznych sztuczek. Nie robi to na nich wrażenia. Są zgrabni i potrafią utrzymać
             równowagę lepiej ode mnie.
                Zapraszasz mnie rycersko do stołu, przy którym Ty i Twoi „synowie” wypra-
             wiacie ucztę z placków z łupin ziemniaka, z przystawką pod postacią liści rzod-
             kiewki i deserem nawarzonym z rzodkiewkowego kompotu. Jesteś wyjątkowo
             dobrym kucharzem. Butelka wina pędzonego z buraków upija nas wszystkich,
             wygłupiamy się i stroimy żarty.
                Wracam do domu przez tylne podwórza. Przedzieram się przez śnieg w drew-
             niakach, które stukają jak kastaniety. Budzą we mnie ochotę do tańca, zapewne
             przez asocjację wzbudzoną Twoją bliskością. Dlaczego nie miałabym mieć ochoty
             tańczyć? Jestem szczęśliwa, że mam Ciebie w getcie, Abraszo, mam Marka,
             rodziców, Wierkę i Nońka. Moja rodzina jest wciąż cała. To cud. Dar. Uczucie
             miłości, pokrewieństwa dusz, jest tak kojące. Dlaczego miałabym nie chcieć tań-
             czyć, pragnąć uwolnić się od nieznośnych spazmów lęku, od strachu, że te więzi
             zostaną, nie daj Bóg, rozerwane? Tak, wielki lęk jest prawdziwym tyranem getta.
                Pragnę wyrazić ten lęk tańcem. Wiem, że z tańcem – moim własnym sposo-
             bem tańczenia – potrafiłabym dać sobie radę. Tańczę w wyobraźni. Wyobraźnia
             jest największą sceną. Jest moim jedynym błogosławieństwem, jedyną pociechą.
             Sądzę, że nawet najmroczniejsza muzyka jest w gruncie rzeczy optymistyczna.
             Siła milczenia być może bardziej pasuje do naszej sytuacji. Ale milczenie, zupełna   607
   604   605   606   607   608   609   610   611   612   613   614