Page 602 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 602

zbyt zajęci głodem, zbyt zajęci staniem w kolejce po odbiór ubogich racji. Ła-
           twiej jest udawać ignoranta. Bo co innego robić? Getto zostało hermetycznie
           odcięte od świata. Nikomu nie udało się uciec. Kilkoro próbowało, powieszono
           ich na bazarze. Jedyną drogą oporu jest walka o dodatkowy dzień życia. Może
           z czasem doczekamy się wyzwolenia. Ale pozbawieni nadziei szaleńcy z różnych
           nielegalnych organizacji przygotowują się – do czego?
             Dzięki Gabiemu dostajemy informacje z pierwszej ręki. Gabi ma odbiornik
           radiowy schowany w dwóch menażkach. Trzyma je w pracy, ale na dzień wolny
           zabiera je do domu. Jankew i Wowa nie przestają analizować codziennych wia-
           domości i robią prognozy na przyszłość. Ich serca łakną dobrej nowiny. Ale nie
           ma dobrych nowin, oprócz tych, które Żydzi sami wymyślają.
             Wowa zrobił się zgorzkniały przez niesprawiedliwości dziejące się w getcie
           i rzuca przekleństwami na Rumkowskiego, jego pomocników i policję getta. „Oni
           zwą się Żydami!” – piekli się. Gdy roznosi go gniew, bierze się za rozłupywanie
           mebli w mieszkaniu, na opał. Okropnie cierpi z powodu głodu, a jego największą
           przyjemnością jest słuchanie, jak Jankew opisuje potrawy, które zwykł serwować
           w koszernej restauracji Feldmana.

             Tak toczy się życie w getcie. Ci, którzy trafiają do wywózki, zostają szybko
           zapomniani. Co chwila odbywają się nowe wysiedlenia rodzin. Zdolni do pracy
           wciąż przybywają z prowincji. Brudna woda spływa, wpływa zaś świeża. Getto
           chodzi jak w zegarku, jak mawia Rumkowski. Żyjemy w miniaturowym państwie,
           w stale nakręcanym królestwie z pajęczyn. Różnice klasowe rosną wraz z głodem.
           Ci, którzy nie mają protekcji, „pleców”, do kogo biec, gdy znajdą się na liście do
           wywózki, przyjmują każdy dzień mizernego życia jak dar od Boga.
             Epidemia gruźlicy jest w pełnym rozkwicie. Mama i Balcia wpadają w pa-
           nikę i pół nocy spędzają na sprzątaniu i czyszczeniu, aby uchronić dom przed
           bakteriami Kocha. Icchok, gdy do nas przychodzi, przynosi trochę proszku do
           prania. Oraz wieści, kto z jego rodziny zapadł na płuca. Mama przygląda mu
           się ze współczuciem i boi się, żeby, nie daj Bóg, nie zaraził Wierki. Poucza go:
             – Uważaj na siebie. Mogę przysiąc, że oddajesz chorym dużą część swojej racji.
             Rzeczywiście wygląda strasznie. Waży może połowę tego, co kiedyś, i jest
           chudy jak szczapa. To jasne, że porusza niebo i ziemię, aby utrzymać przy życiu
           resztkę swojej rodziny. Rodziny rozbitej przez wysiedlenia i gruźlicę.
             Lecz pewnego razu Icchok przestał do nas zachodzić.
             – Co słychać u Icchoka? – dopytuje mama Wierkę. – Dlaczego się nie pokazuje?
             Wierka wzrusza ramionami i nie odpowiada. Podejrzewam, że i on, i Wierka
           są bardzo aktywni w podziemiu zbrojnym. Jestem pewna, że takie istnieje.
             Tego lata panuje nieznośny upał. Wartownicy przy drutach, w tych nieprzy-
           jemnych i gorących warunkach, zaczynają strzelać przez ogrodzenie do getta.
           Na bazarze częściej pojawiają się szubienice dla tych, którzy próbują ucieczki.
    600    Szubienice są jedyną drogą do wolności.
   597   598   599   600   601   602   603   604   605   606   607