Page 592 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 592

Wśród tłumu krążą różnorakie wieści. Napotkani znajomi ostrzegają nas, aby
           po przejściu na drugą stronę za żadne skarby nie zdradzać, że jesteśmy bundy-
           stami. Znajomy przyjaciel opowiada, jak w sowieckim Białymstoku aresztowano
           nauczyciela Wilnera z donosu byłej uczennicy ze szkoły im. Medema.
             Dni przechodzą w tygodnie. Śnieg zaczyna topnieć i nagle znika z powierzchni
           ziemi. Powietrze robi się cieplejsze, łagodniejsze. Przyroda budzi się powoli do
           życia. A Binele dochodzi w końcu do wniosku, że siedzenie na „pasie” nie ma
           sensu. Że jedyne, co tu osiągniemy, to potracimy resztkę sił.
             – Wracajmy do domu – nie przestaje prosić jej Noniek.
             Do domu? Gdzie znajduje się dom? Jedyne, co nam pozostało, to nazwa miasta.

                                           *

             Już od czterech tygodni tułamy się w drodze powrotnej do Łodzi. Niemcy często
           nas zatrzymują. „Dokąd?” – pytają. „Nach Hause” – odpowiadamy. „Wracamy
           do Łodzi do getta”.
             Każą nam pokazywać papiery, dokumenty. Zabierają nas na roboty. Mężczyźni
           kopią masowe groby dla ludzi i koni. Zasypują okopy albo godzinami noszą cięża-
           ry z miejsca na miejsce. Noniek, z ciężkim szpadlem w ręku, trzyma się bardzo
           blisko Jankewa, przyglądając mu się dużymi, przestraszonymi oczami, których
           wzroku Jankew stara się unikać. Kobiety traktuje się z większą grzecznością.
           Pracujemy pod dachem. Szorujemy podłogi, czyścimy wychodki, a pewnego dnia
           stawia się nas przy baliach i każe prać brudne wojskowe ubrania.
             Na błotnistych polach budzi się wiosna. Ziemia odkrywa plamy kiełkującej
           zieleni. W ciągu dni wędrowania na naszych oczach zdążyły rozkwitnąć sady.
           Kwitnie bez w przydomowych ogrodach na przedmieściach Łodzi. Jest koniec
           kwietnia.

             Przybywszy do miasta, idziemy w pewnym oddaleniu od siebie. Prowadzisz
           Ty, Abraszo, prosto do atelier swojego przyjaciela, Mariana Szewczyka. Marian
           otwiera szeroko oczy, gdy widzi nas na progu.
             – Co wy robicie w Łodzi? – jąka. Zaciąga nas pospiesznie na przestronny
           strych pełen jego i Twoich prac. Zamyka drzwi i zakłada łańcuch. – Żydom nie
           wolno już pokazywać się w mieście – szepcze.
             Opowiada nam, że część ulicy Nowomiejskiej, gdzie mieszkaliśmy, nie została
           włączona do getta. Opowiada wszystko, co wie, i co chwila strzela palcami długich
           rąk. Do tego zamieszania dochodzi pies, Samson, którego razem z kotem Dalilą
           i całym dobytkiem pozostawiłeś Marianowi. Samson wpada w taką ekscytację
           na Twój widok, Abraszo, że nie wie, co ze sobą zrobić. Tańczy w powietrzu i wyje
           głośno, że można ogłuchnąć. Marian musi zamknąć go w sąsiednim pomieszczeniu
           i dać mu kości z mięsem ze swojego porannego posiłku. Dalila, kotka, zachowuje
    590    się godniej. Siedzi na parapecie i obserwuje z pogardą zaniedbanych gości.
   587   588   589   590   591   592   593   594   595   596   597