Page 590 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 590

Ten odpowiada jej, że zna boczną drogę, ale tam podróż będzie wolniejsza. Zna
           dobrze okolice – chwali się i uśmiecha melancholijnie. Był w młodości nie lada
           gagatkiem, mówi, lubił włóczyć się po kraju, spotykać z chłopami z innych miejsc.
             Faktycznie kieruje się na boczną drogę. Wydaje się przystępny, ale nie chcemy
           się do niego zbliżać i nie ufamy mu. A trzeba dużego zapasu cierpliwości, aby
           wysłuchać historii, które opowiada, gdy tak siedzi z batem w jednym ręku, lejcami
           w drugim, na poły odwrócony do nas, słuchaczy, których oczy podskakują na
           drodze i wyglądają zbliżającego się niebezpieczeństwa.
             Chłop okazuje się specjalistą w znajdowaniu miejsc na nocleg oraz w orien-
           towaniu się w sytuacji na drodze. Kupuje dla nas posiłek we wsi i w ogóle baczy
           na wszystko, co potrzeba. To wreszcie pozwala nam zająć się naszym smutkiem,
           naszą żałobą. Defilada postaci paraduje mi przed oczami. Widzę babcię Hindę,
           dziadka Joselego, wszystkie ciocie i ich rodziny. Widzę wciąż inne twarze, podczas
           gdy w uszach brzmi głos głupka Abelego: „Abele płacze…”.
             Wyobrażam sobie Bociany w biały dzień. To bolesno-cyniczny obraz, poetycko
           legendarny. Wyobrażam sobie, jak opustoszałe miasteczko nie budzi się do życia
           w zimowy dzień szabesu. Targ jest pusty. Jedynie próżny wiatr spieszy modlić się
           w przestrzeni zburzonej synagogi. Królowa Szabes niesie się z dzikim świstem na
           błyskających łyżwach przez milczące, puste uliczki. Szechina, umiłowana Boga,
           tańczy opętańczy taniec. Jej oczy nie są już ślepe od opłakiwania losu narodu Izraela
           na wygnaniu. Są nareszcie otwarte i widzące. Łzy wiszą jej jak lodowe sople na
           dachach żydowskich chałup. Nie przybywa dziś po to, by być ze swym wszechmoc-
           nym Umiłowanym. Jej szal szabesowy przetkany czarnymi ozdobami wisi zerwany
           z jej ramion, łopocząc przez otwarte okno o porwanych, zesztywniałych od mrozu
           zasłonach. Nigdy już do Niego nie przybędzie. Nigdy. Wstąpił w nią dybuk, który już
           zawsze głosić przez nią będzie nowinę zniszczenia wszystkiego, co było i co jest.
             Ściska w gardle, kłuje w sercu. A jednak nie potrafię pojąć, że to się już do-
           konało. Nie ma takiej rzeczy jak koniec. Instynkt przetrwania nie pozwala tego
           zrozumieć ani umysłem, ani uczuciem. Wyobrażam wręcz sobie, że miasteczko
           Bociany, razem ze wszystkimi moimi bliskimi, zostało przeniesione w jakieś
           inne miejsce, że prędzej czy później znowu je zobaczę, rozpoznam ich wszyst-
           kich. I wtedy coś się we mnie kurczy, przerywa zupełnie moje rozmyślania: myśl
           o moim własnym końcu. Nie wolno się do niego zbliżać. Nie wolno zajmować
           nim umysłu.
             Wierka, Icchok i Marek gadają o czymś przerywaną, tępą paplaniną, która
           w nic się nie składa. Ich troje, tak jak ja, jest oszołomionych i zagubionych
           odkryciem wielkiego, szerokiego świata. Nasza pierwsza wielka młodzieńcza
           przygoda, nasza Bildungsreise 385 . Jesteśmy zaślepieni, wierzymy we własną
           młodość i w szczęśliwą gwiazdę.


    588    385   Bildungsreise (niem.) – podróż edukacyjna, formacyjna.
   585   586   587   588   589   590   591   592   593   594   595