Page 587 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 587

Podskakuję na równe nogi. Ale Ty, Abraszo, dalej siedzisz i gapisz się na starą
             kobietę wybałuszonymi oczami.
                – Muszę tu zostać, Fredko. – Łapiesz ją za rękę i pokazujesz kiwnięciem gło-
             wy: – Wiesz, kto to jest? To córka Jankewa. Pamiętasz mojego rebego Jankewa.
             Musimy się tu ukryć i…
                Fredka macha puszysto-siwą głową.
                – Niech Bóg broni, duszyczko. Już ci powiedziałam. Nie chcę cię mieć na
             sumieniu.
                – Nianiu – jęczysz – kochałaś mnie jak matka. Jadłem z twojej piersi. Ratuj
             mnie!
                Wygląda, jakby zapadała się w sobie pod ciężarem Twoich słów. Chlipie
             i mówi dalej:
                – Bóg mi świadkiem, że nie wolno mi cię tu ukryć. Niemcy znów mogą zrobić
             obławę, jak zrobili wczoraj. A jeśli was znajdą, nie tylko odbiorą nam ten kawa-
             łek chudoby, którego po wielu latach harówki doczekaliśmy, ale nas wszystkich
             pozabijają. Nie chcę, żeby moje dzieci poszły drogą, którą idą dzieci twojego
             ludu. Nie chcę. Nie przyjmę tego. Bądź dobry, Abraszko. Dwoje wnucząt dopiero
             co przyszło mi na ten świat, mój złoty. Zmiłuj się nade mną, mój skarbie, bądź
             dobry i idź z Panem Bogiem.
                Rozwiera ramiona, jakby chciała objąć Twoją głowę. Ale Ty nie chcesz być
             dobry. Odrzucasz jej ramiona. Wyczytuję z Twojego szaleńczego spojrzenia, że
             chcesz się na nią rzucić, wyrzucić z siebie ból. Może przyjdzie Ci zaraz do głowy
             przewrócić piecyk z miło trzaskającym ogniem i podpalić ruinę Twego domu,
             zmieść ją z powierzchni ziemi? Ale gdzieś w sobie znajdujesz siłę, aby powstrzy-
             mać gwałt, pamiętając, o co toczy się gra. Nawet nie odsuwasz od siebie miski
             z kapuśniakiem. Nie spluwasz z przekleństwem, ale wstajesz, łapiesz mnie za
             rękę i wybiegamy na zewnątrz. Dopiero wówczas wybuchasz zdławionym głosem:
                – Niech ich szlag trafi! Niech ich ziemia pochłonie! Oby nie doczekali wy-
             zwolenia!
                Doszedłszy do młyna, napotykamy pytające, jasne spojrzenia. Ciągniesz
             Jankewa za rękaw i syczysz:
                – Idziemy! Wynośmy się stąd, gdzie nas oczy poniosą! Świat się kończy, dzieci!
             Asmodeusz 383  wyprawia karnawał!
                – Jak to: idziemy? – Binele dogania Cię, ciągnąc utykającego Nońka za rękę,
             a my idziemy za nią. – Dokąd mamy pójść?
                Gdy zeszliśmy z góry, znów skierowaliśmy się do Bocianów. Powłóczyliśmy
             sztywnymi, niepewnymi krokami. Nońka boli noga, więc Jankew bierze go na
             barana. Marek obwieszony jest ich plecakami. Noniek zasypia z głową zwieszoną
             na barku Jankewa. Wczoraj były jego urodziny. Skończył dziewięć lat. Ty, Abraszo,



             383   Asmodeusz lub Asmodeus – upadły anioł, demon.                  585
   582   583   584   585   586   587   588   589   590   591   592