Page 586 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 586

Siedzimy na skraju ławy. Patrzę na starą kobietę w takim napięciu, że jej
           przygarbiona figura i twarz zachodzą mgłą. Cudowny, ostry zapach kapuśniaku
           wypełnia kuchnię i przywołuje ślinę na usta.
             – Stało się nieszczęście, mój drogi. – Fredka nie przestaje paplać. – Przeżyliśmy
           piekło. Nie pozostał przy życiu żaden Żyd, za wyjątkiem głupka z Pociejowa. Ludzie
           mówią, że wstawił się za nim ksiądz. Chamy wciąż wierzą, że jest jego bękartem…
           I tak przenieśliśmy się tutaj, ponieważ rodzina rośnie jak na drożdżach, niech nas
           Pan Bóg ma w opiece. Tu właśnie, przed Bożym Narodzeniem, odebrałam dwoje
           wnucząt. Młyn i chudoba są teraz nasze, Abraszko, prawnie nasze. Ponieważ Szwa-
           by, niechby przepadli, wprowadzają teraz prawa, by wywieźć stąd wszystko, co ma
           wartość i powiedzieli, że możemy zachować dom i chudobę, jeśli chcemy. Był z nimi
           pewien człowiek. Przewodzi całemu powiatowi. Mówią, że jest Niemcem z Galicji.
           Wszystko nam przetłumaczył na polski. Nie muszę ci mówić, najdroższy, jak drodzy
           byli mi twoi rodzice, i jak wiernie ja, mój stary i nasze dzieci wam służyliśmy. Oj,
           Jezu mój, jak ja cię kochałam, Abraszko, więcej niż własny przychówek… Karmiłam
           cię, wychowywałam na dobrego Żyda, odmawiałam z tobą Mojde ani. Sam wiesz.
           Ale tak zarządził Pan Bóg. Bo komu należy się bardziej niż nam, mojej rodzinie,
           odziedziczyć tę chudobę? Z woli Pana Boga doczekaliśmy się swojego kawałka
           ziemi po tym, jak odpracowaliśmy u innych całe życie, nie mając niczego własnego.
           Nie muszę ci mówić, Abraszko, że nie życzyłam sobie takiego nieszczęścia. Bóg
           mi świadkiem. Od tygodnia nie mogę dojść do siebie. Boję się przechodzić obok
           brzeziny ani zachodzić na Pociejów, Boże dopomóż.
             Łzy kapią jej do garnka, w którym mechanicznie miesza drewnianą łyżką. Para,
           która unosi się znad kapuśniaku, drażni miło nozdrza. Para z misek razem z parą
           z paplaniny staruszki, moją niecierpliwością i złością, i nieznośnym poczuciem
           żalu, odbierają mi rozum. I nagle jasnym się staje, że coś się w Tobie, Abraszo,
           złamało, jakby przecięte ostry mieczem, którym Fredka właśnie kroiła chleb.
             – Ale Abraszko… – Fredka wykonuje znak krzyża. – Stefan mówi, że nasz
           Pan Jezus nie mógł dłużej przyglądać się dotykającej nas niesprawiedliwości.
           Mówi, że to Pan Jezus sprawił, że moje dzieci i wnuki dostaną lepsze życie od
           mojego. Nie myśl, najdroższy, że jest nam tak dobrze. Cierpimy przez przeklętych
           Szwabów dokładnie tak samo, jak wy. Serce pęka mi z obawy o życie moich
           chłopców, którzy odeszli z Armią Krajową 382 . A wczoraj, na przykład, Niemcy
           zarekwirowali wszystkie konie, oprócz jednego. Twojego konika też zabrali, mój
           drogi. Nie patrz tak na mnie, Abraszko, bo tego nie wytrzymam. I… dlaczego nie
           jesz? – Fredka odkłada drewnianą łyżkę i wraca do stołu. – Szkoda, żeby zupa
           wystygła. Jedz, najdroższy, i pospiesz się, ruszaj w drogę dla własnego dobra.
           I niech cię Pan Bóg osłania.



           382   Może to oznaczać, że przyłączyli się do polskich konspiracyjnych oddziałów zbrojnych wchodzą-
    584      cych w skład podziemnego polskiego wojska podporządkowanego rządowi RP w Londynie.
   581   582   583   584   585   586   587   588   589   590   591