Page 582 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 582

Abele zaczyna płaczliwie skomleć i trząść się, jakby był ciężkim workiem.
           Potem stuka pięścią w bark Binele, tak mocno, że Jankew musi oderwać od
           niej jego ramię.
             – Abele płacze! Abele płacze! – zawodzi.
             Binele, chociaż nie potrzebuje już odpowiedzi, ciągnie za szmaty, które nosi
           Abele.
             – Powiedz choć słowo. Gdzie… Co...?
             Abele cofa się. Macha głową, walczy z własnym głosem i wyjąkuje:
             – W Marszy… Abele płacze.
             Marsza oznaczała dla Abele świat po drugiej stronie cmentarza. Gdy wy-
           powiada te słowa, zdaje się, że rozwyły się wszystkie psy w Bocianach. Abe-
           le kurczy się w sobie. Błyska na nas oczami i po chwili znika w ciemności
           za targowiskiem.
             – Biegnę do domu! – sapie Jankew.
             Zastawiasz mu drogę.
             – Wejdźmy gdzieś najpierw. – Zaciągasz go do pustego domu, a my wszyscy
           idziemy za wami. Jankew wyrywa Ci się z rąk, ale mu nie odpuszczasz. – Musimy
           zdecydować, co robić. Nie możemy tu zostać.
             – Mama… – jęczy Jankew głosem podobnym do głosu Abele.
             Binele przystępuje nagle do Jankewa.
             – Błagam cię, Kubusiu. Bądźmy ostrożni. Niemcy mogą tu być. Przebiegnę
           się do kościoła. Może zobaczę kogoś w środku, zapytam. – Nim udaje nam się
           coś powiedzieć, zrzuca plecak, zostawia go na ziemi i obwiązuje chustą głowę.
           Wybiega i kieruje się w stronę rynku.
             Jankew przygląda się nam z szaleństwem w oczach. Wydaje mi się, jakby
           wszystkie twarze wokół mnie należały do głupka Abele i były ulepione ze śniegu.
           Figury sztywne, sparaliżowane, z nieporadnymi językami w ustach. Jednak Jan-
           kew jest roztrzęsiony. Dobrze wie, jak i my wszyscy, że bieg Binele do kościoła
           jedynie odsuwa chwilę, która i tak nas czeka – która już nadeszła.
             – Muszę zobaczyć, co się stało… – wyjękuje do nas, dzieci. – Czekajcie tu
           na mnie.
             Łapię go za rękę.
             – Idę z tobą!
             – Nikt ze mną nie idzie! – Odpycha mnie od siebie.
             Ponownie stajesz na jego drodze.
             – Posłuchaj, Jankewie. Też mam tu matkę. Ale gdy jesteśmy razem, jeden
           odpowiada za drugiego. Musimy razem decydować o każdym kroku.
             – Co tu decydować, szaleńcze? – Jankew wyrywa się z Twoich rąk i wybiega
           na zewnątrz.
             Chwilę potem uwalniam się z ramion Marka i biegnę za tatą przez mrok. Przez
           głowę nie przechodzi mi, żeby się bać. Nie ma na to czasu. Widzę, jak Jankew
    580    kieruje się w uliczkę, przy której mieszkają dziadkowie. Oto znajome podwórze,
   577   578   579   580   581   582   583   584   585   586   587