Page 581 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 581
Wydostawszy się na zewnątrz, ruszamy powoli naprzód. Idziemy ostrożnie
pomiędzy zniszczonymi wagonami. Nogi zesztywniały, poranione wdrapywaniem
się i wydrapywaniem z wagonu, łażeniem po lodzie i śliskich powierzchniach.
Każdy ruch wymaga wielkiego wysiłku i człowiek dziwi się samemu sobie, swojej
stężałej zgrabności, energii, którą wciąż posiada. Po wyjściu na otwarte szyny,
Ty, Abraszo, ruszasz naprzód, trzymając za rękę Nońka. Ale Noniek uderzył się
w kolano i nie dotrzymuje Ci energicznego kroku. Bardzo chce być dzielny, ale
gdy proponujesz wziąć go na barana, zgadza się z radością. Dosiada Twoich
barków i jako pierwszy wita wspaniały wschód słońca.
*
Następnej nocy przybywamy do Bocianów od strony stacji kolejowej. Stoimy
w rynku obok kościoła Wszystkich Świętych. Psy zaczynają zawodzić. Mała
czerwona lampka oświetla statuę ukrzyżowanego w zewnętrznej niszy kościoła.
Znikąd nie dobiega inne światło, za wyjątkiem bieli śniegu, który pokrywa rynek
i Pociejów. Jak cienie suniemy zmęczeni naprzód i dochodzimy do targowiska.
Miauczące koty wybiegają pospiesznie ze sklepów i jak czarne plamy przemiesz-
czają się po śniegu. Ciemne chałupy wokół rynku wyglądają, jakby zlewały się
z własnymi cieniami.
Pociejów wydaje się obcy. Wiele kramików opustoszało, drzwi wyrwane albo
szeroko otwarte, wejścia przykrywają hałdy śniegu. W środku mogłyby się gnieź-
dzić nietoperze. „Ślepe” okienko-sklepik babci Hindy jest dziurą w murze, bez
półek. Sąsiedni kramik, gdzie dziadek Josel zwykł prowadzić sprzedaż wapna
i kredy, stoi zupełnie pusty. Zamiast kupek towaru – śnieg. Ściany wewnątrz
lśnią pokryte srebrzystymi soplami.
– Coś tu się wydarzyło – szepcze Binele zdławionym głosem. Chociaż było
to dla nas jasne, odkąd tylko zbliżyliśmy się do targowiska, słowa Binele oddają
prawdę o tym, co zdawało się przywidzeniem. Staliśmy jak przymarznięci do
miejsc, w których się zatrzymaliśmy.
Jankew pierwszy doszedł do siebie.
– Biegnę do domu – woła.
Ty, Abraszo, złapałeś go za rękaw.
– Zdecydujmy najpierw, jak należy postąpić, i zróbmy to razem.
Zanim zdążymy podjąć jakieś działanie, słyszymy dźwięk dochodzący z cieni-
stej głębi. Długa, wielka ręka chwyta Jankewa za ramię. Binele wydaje z siebie
zdławiony krzyk. Wielka cienista figura przepycha się bliżej. Dostrzegamy pociągłą,
siwobrodą twarz, parę oczu o wodnistych białkach i czarnych, gęstych brwi. Ten
cień człowieka dopada Binele z wyciem i prawie ją przewraca.
– O, Bi-ne-le!
– Abele, Abele głupek! – Obejmujemy go i ciągniemy za rękawy. – Co się
stało, Abele? Powiedz, co się tu stało? 579