Page 579 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 579

– Bociany leżą tylko kilka stacji stąd – mówisz.
                – Więc chodźmy szynami – proponuje Binele.
                Zmęczenie znika z członków. Oczy rozświetlają się żywo. Czuć szyny pod
             nogami, idziemy wzdłuż nich jednolitym rządkiem. Wysokie ośnieżone wały
             pojawiają się po obu stronach i sprawiają wrażenie, jakby się szło rodzajem
             chroniącego tunelu.
                – Nocą widocznie pociągi nie jeżdżą – mówię.
                – Za dnia też nie – odpowiadasz.
                Kilka godzin wędrujemy wzdłuż torów kolejowych. Zapada noc, a z ciemno-
             ści wyłaniają się czarne ściany, które blokują nam drogę. Zniszczone wagony
             wznoszą się w powietrze, jak pary zamarzniętych, brykających koni na tylnych
             kopytach.
                – Tu odpoczniemy – mówi Jankew. Ledwo trzymamy się na nogach.
                Binele jest być może najbardziej zmęczona z nas wszystkich. Jednak nie chce
             słyszeć o odpoczynku. Jakby wstąpił w nią dybuk, chce tylko ciągnąć naprzód.
             Podchodzimy do niej, prosimy, próbujemy przekonywać, że potrzebuje odpocząć,
             ale ona kategorycznie kręci głową:
                – Nie, jest niebezpiecznie. Idziemy prosto do Bocianów. Nie może być już tak
             daleko. Tam odpoczniemy.
                Noniek skarży się:
                – Nie utrzymam otwartych oczu.
                To w końcu przekonuje ją do ustąpienia. Co się jednak tyczy zorganizowania
             noclegu, łatwiej powiedzieć niż zrobić. Wykrzywione drzwi przewróconych wagonów
             są zamknięte i zamarznięte. Nie ma innego wyjścia, jak wyjąć szkło z rozbitego
             okna i wpełznąć przez nie do środka. Icchok i Marek są pierwszymi, którym się
             to udaje. Najpierw biorą plecaki, potem pomagają pozostałym przedostać się
             przez okno. Trzymamy się za na poły urwane siedziska i w ten sposób przedo-
             stajemy się na dolny pokład, gdzie popękane szyby nie wyleciały, a wiatr nie
             wieje tak mocno. Chłopcy zbierają kilka leżących drewnianych siedzisk i układają
             rodzaj legowiska. Padamy na nie wszyscy. Binele chce podać coś do jedzenia,
             ale wszyscy odmawiamy.
                Podnosi głos:
                – Musicie jeść. Trzeba zebrać siły, by przebić się do Bocianów.
                Słuchamy jej i każdy bierze po sucharku. Potem przytulamy się do siebie
             i opieramy głowy o plecaki. Noniek pyta:
                – Jak sądzisz, tato, czy tych dwóch Polaków już zamarzło, czy nie?
                – Może ktoś ich zobaczył z drogi i rozwiązał – odpowiada Jankew.
                – Boję się spać, tato – szepcze chłopiec i zaraz zasypia, wtulony między
             rodzicami, przykryty chustą Binele. Przypominam sobie, że nazajutrz wypadają
             jego urodziny.
                Do innych sen nie chce nadejść. Robi się coraz zimniej, coraz mniej wygodnie
             tak leżeć. Leżę w ramionach Marka i myślę o tych dwóch chłopach przywiązanych     577
   574   575   576   577   578   579   580   581   582   583   584