Page 560 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 560

Prawiła Miriam komplementy:
             – W rudych włosach i eleganckim kostiumie wyglądasz jak księżniczka.
           Popatrz tylko na swoje loki.
             Coś Miriam zabolało w sercu. Ona i Wierka były kiedyś księżniczkami. Która
           z nich pozostała przy życiu? Kręcone włosy miała przecież Wierka, a nie ona.
             – A mi nie powiesz niczego miłego, mamo? – zapytała Malka z wyrzutem.
             – Tobie się nie należy – skrzywiła się Balcia. – Jesteś chuda jak patyk, a włosy
           wokół twarzy-klepsydry wiszą ci jak sztywne druty.
             Miriam nie chciało się spać. Usiadła przy otwartym oknie. W głowie roiły się
           wciąż bezwładne myśli o poświęceniu Sorki, o spotkaniu z kapo ze Stutthofu,
           o bombach atomowych zrzuconych na japońskie porty i o pokoju, który od tej
           pory zapanuje w świecie. Wojna się skończyła. Świat jest wolny, a nadzieja może
           oddychać swobodnie. A jednak serce bolało jak dawniej. Zazdrościła kasztanow-
           cowi, który cicho szeleścił ciemnymi liśćmi – drzewo nie musi myśleć. Dobrze mu.
           A jeśli myśli – uśmiechnęła się – to zapewne na zielono. Zielony kolor myślom
           całkiem by pasował. Zielona myśl w języku drzewa oznacza: „Dobrze jest być
           tu, na tym świecie”.

                                           *

             Następnego dnia wyjątkowy nastrój wciąż się utrzymywał. Coś dobrego mu-
           siało się zdarzyć, powietrze przepełniało poczucie obietnicy. Wówczas we trzy
           zdecydowały, że pora wywrzeć na Niemcach małą zemstę.
             Wzięły jeden z dwóch noży, które posiadały, większy i ostrzejszy, wyszły
           z pokoju, z obozu, i ruszyły drogą wzdłuż szerokiego szlaku. Było wciąż wcześnie
           rano. Droga wychodząca z obozu była pusta. Maszerowały energicznie w kierunku
           najbliższej wsi. Gdy dotarły na miejsce, wokół panowała cisza. Znikąd nie docierał
           żaden dźwięk, oprócz piania kogutów i szczekania psów.
             Weszły na podwórze gospodarstwa. Wściekły pies na łańcuchu wyskoczył
           z budy i pozdrowił przybyłe ogłuszającym jazgotem. Najwyraźniej nie był to naj-
           lepszy dom na akt zemsty, ponieważ kobiety nie pałały do psów szczególną mi-
           łością. Balcia, która sama mianowała się generałem tej małej armii, natychmiast
           postanowiła, że pies może przeszkodzić w wypełnieniu misji i zakomenderowała:
           „Z powrotem, idziemy z powrotem!”.
             Wróciły na drogę i kontynuowały marsz. Spoglądały przez płoty, aż zauważyły
           chatę, która zdawała się porzucona, a jednak zachęcała do odwiedzin. Najpierw
           rozejrzały się przez płot, czy na straży nie stoi jakiś pies. Gdy spostrzegły, że
           żadnego psa nie ma, po krótkiej naradzie postanowiły, że ta chata jest idealnym
           miejscem na atak.
             Odważnie weszły przez bramkę w ogrodzeniu i pochylone powoli zakradły
           się do okna. Stamtąd Malka zaraz przeszła pod drugie okno, aby spojrzeć do
    558    środka. Niemymi znakami przypominającymi alfabet Morse’a zaraportowała, że
   555   556   557   558   559   560   561   562   563   564   565