Page 547 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 547
*
Ludzie przybywali dużymi grupami. Każde pukanie do drzwi wprawiało Balcię
w drżenie i podrywało na nogi. Za każdym razem był to kto inny – nie Gabi. Obcy
mężczyźni wypytywali, powtarzali imiona, imiona, imiona – wciąż i bez końca.
Ich wzrok błagał: „Może jednak pamiętasz kogoś o imieniu… Przypomnij sobie”.
Opisywali rysy twarzy i sylwetki swoich żon, i zapominali, że portrety najbliższych,
które przechowywali w pamięci, bardzo się zestarzały.
Kobiety w pokoju, ze swojej strony, również dopytywały gości. Ci odpowiadali
rwanymi zdaniami, zagadkami. Jakby nieobecni wzruszali ramionami. Nieśmia-
łymi spojrzeniami, potulnie spoglądali na kobiety, które podawały im kromkę
chleba lub oddawały pryczę na odpoczynek. Skarżyli się na osierocenie i sa-
motność, na swoje przypadłości, na bóle i zmartwienia. Było w tych skargach
nieco satysfakcji – w opowiadaniu, jak udało się przeżyć. Od tak dawna nie
mieli komu o tym opowiedzieć. Każda z kobiet, które ich przyjmowały, nawet
najmłodsza, zastępowała matkę, żonę, siostrę, ukochaną. Tu i tam w równym
stopniu samotna kobieta, kryjąc w sercu wzburzoną czułość, i z własnej po-
trzeby czułości, spędzała noc z takim mężczyzną. Czasem rodziły się z tego
poważne miłości i pary zamieszkiwały razem. Najczęściej jednak mężczyźni
szybko stawali się niespokojni i uciekali z nocnych gniazd, wracali do poszuki-
wań i wędrówki pomiędzy obozami. Pomiędzy obozami, które rozrzucone były
po całym, pokrytym letnią zielenią zrujnowanym kraju. Zdarzały się też niespo-
kojne kobiety, które nie przywiązywały się do mężczyzn i wyruszały na własne
poszukiwania.
Od czasu do czasu z korytarza dobiegał Miriam spazmatyczny płacz. Sąsiadka
dostała przerażającą wiadomość od jednego z wędrowców. Czyjeś serce straciło
nadzieję. Albo życzenie jakiejś kobiety, którego nie ważyła się wypowiedzieć,
spełniło się – a lament towarzyszył atakowi bolesnego szczęścia. Dźwięk żałoby
i dźwięk radości były do siebie bardzo podobne.
Niecierpliwość Balci i Malki rosła z każdą godziną. Nie mogły usiedzieć w izbie,
biegały po gwarnym podwórzu opanowanym przez rodzaj gorączki. Na zewnątrz
– ten sam obraz. Przybyli mężczyźni wbijali wzrok w twarze kobiet. Zatrzymywali
się przy otwartych oknach i znów słychać było wywoływane imiona, imiona, księgi
imion – matek, sióstr, córek, ukochanych. Wołający zastygali w oczekiwaniu, że
może zdarzy się cud, może znajoma twarz pojawi się w oknie?
W oknach pojawiały się twarze obcych kobiet. Odzywały się: „Z jakiego obozu
przybywacie? Czy spotkaliście mężczyznę o imieniu… mężczyznę o imieniu…”
„A ty, siostro czy spotkałaś kobietę o imieniu…?”
Obóz miotał się. Był wzburzonym morzem resztek rodzin, każdego mężczy-
zny czy kobiety – członka ciała wołającego za brakującymi członkami. Balcia
zatrzymywała każdego, kogo spotkała na zewnątrz. Miriam powtarzała sobie, że 545