Page 552 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 552
– Musisz sobie zamówić taki beret – odezwał się. – Dobrze ci w nim.
Dłuższą chwilę stali tak na deszczu, wsłuchiwali w szelest wilgotnych liści
i odprowadzali wzrokiem spadające krople. Jak na strunach gitary, melancholia
rozstania dźwięczała na niciach deszczu. Ciemna szarość zstąpiła na ziemię
przez otwory w koronach drzew. Miriam i James ruszyli w drogę powrotną. Ma-
szerowali w deszczu rytmicznym krokiem, nie zwracając uwagi na kałuże. Zmokły
jej nogi. Zaczęła kichać.
– Gesundheit 359 ! – zawołał. Nienawidziła tego niemieckiego słowa, które
w jej uszach brzmiało nie jak błogosławieństwo, ale raczej jak przekleństwo.
Przez całą drogę powrotną nie zamienili z sobą innych słów. Gdy przybyli
do Bloku 88, James zauważył, że był to najbardziej milczący z ich wieczorów.
Odpowiedziała, udając dobry nastrój, że tego nie zauważyła.
Gdy kręcili się pod barakiem, ich palce przypadkowo spotkały się, zatknęły
w siebie wzajemnie i po chwili puściły. Poprosił ją, żeby do niego pisała. Niepewnie
obiecał robić to samo. Jak poradzi sobie z językiem angielskim? Prawda, James
na poważnie zaczął uczyć się niemieckiego, ale jeden korespondent – Abrasza
– który za pośrednictwem pielęgniarki kontaktował się z nią po niemiecku,
wystarcza Miriam w zupełności. A w ogóle, o czym miałaby pisać z Jamesem?
Opowiadać mu o drobnostkach codziennego życia w obozie? Według niej spoty-
kała się z Jamesem, aby wymienić saluty, jak dwa snopy światła semaforowego
krzyżujące się na niebie i rozchodzące w swoje strony. Ona i James spotykali się,
żeby zdobyć pewność, że są ludzie, którzy mimo barier rasy i kultury posiadają ze
sobą związek. W dalekiej Anglii, w mieście Sheffield, będzie mieszkał mężczyzna
w pewnym sensie pokrewny jej duszy.
Wiedza ta była pocieszająca. Jednak w środku Miriam drżała. Taki był jej los
po wyzwoleniu – wciąż żegnać się z tymi, którzy są bliscy jej sercu. Nawet jeśli
te pożegnania nie znaczyły już tego, co oznaczały u bram piekła. A skoro tak,
jaki ma sens przywiązywać się do kogoś i wystawiać na ból?
Próbował rozczytać jej niezdecydowany uśmiech i powiedział:
– Zostawię ci mój adres. Muszę wiedzieć, co się z tobą dzieje. – Nie miał
przy sobie ołówka, ona też nie. Przez długą chwilę stali niezdecydowani. Miała
oczywiście ołówek na górze, w pokoju. Mogła pobiec i go przynieść. Jednak nie
ruszyła się z miejsca. – Nie przyniesiesz ołówka? – Patrzył na nią pytająco.
– Po co? – wymamrotała.
– Musisz do mnie pisać. To nie może się tak skończyć.
Anglicy, wygląda na to, są z natury uparci. Miriam pomyślała o dwóch adre-
sach: Abraszy i doktora Vanderhaeghe. Wyglądało na to, że dostanie też adres
Jamesa. Nie miała na co się skarżyć. Wkrótce kupi sobie książeczkę adresową
i wypełni ją, jak przystało komuś, kto wraca do życia.
550 359 (niem.) Na zdrowie!