Page 550 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 550

– Mendel i ja mamy plany. Gdy tylko wróci, wyruszamy… Do Erec Israel…
             – Liczyłam się z tym! – zawołała Malka.
             – Tak zdecydowaliśmy.
             – Zostałaś pełną syjonistką?
             Malka i Sorka wdały się w dyskusję. Miriam straciła wątek. Było jej ciężko
           na sercu. Gdy Sorka coś sobie wzięła do głowy, nic z tym nie dawało się zrobić.
           Zapytała ją zwyczajnie:
             – Ty i Mendel… Pobierzecie się tam?
             – Nie. – Policzki Sorki wciąż płonęły, uśmiechała się wstydliwie. – Pobierzemy
           się tutaj, w Bergen-Belsen. To właściwe miejsce na nasz ślub.
             – Oczywiście! – zawołała uroczyście Miriam. – To znaczy, że się jeszcze nie
           żegnamy!
             Sorka rozgadała się na temat Mendla i czterech lat w getcie, gdy ona i Men-
           del, chociaż ze sobą nie mieszkali, żyli jak mąż i żona. Dyskretna Sorka nigdy
           o tym tak otwarcie nie mówiła. Bywała wygadana na ogólne tematy, ale bardzo
           tajemnicza w kwestiach sercowych.
             Gdy dziewczyna mówiła, Miriam myślała, że dawne milczenie Sorki wynikać
           mogło z czasów jej dzieciństwa. I sama zaczęła wspominać własne dzieciństwo.
           Wówczas ważne było wyrażanie uczuć. Dojrzała i wyrosła na spontanicznej mi-
           łości, ale też na pieszczotliwych słówkach, którymi miłość się demonstrowała.
           Jak świeże źródło karmiły one jej korzenie i pomagały rosnąć.
             A tu, podczas przemowy Sorki, Miriam wyobrażała sobie spotkanie z Mar-
           kiem, na co pozwalała sobie niechętnie. Strach, że go nigdy nie ujrzy, odpychał
           wszystkie inne myśli na jego temat. Była przekonana, że jej miłość do Marka
           jest jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i silna. Miłość, przez którą wszystkimi
           życiodajnymi nićmi swego serca przywiązała się do obozu. Za żadne skar-
           by jeden rok odosobnienia nie mógł wpłynąć na ich związek. Mógł go tylko
           wzmocnić. W nieskończoność pytała się w sercu, co zrobi, jeśli, nie daj Boże,
           Marek zginął.
             Ostatnie tygodnie spędzała wiele czasu na obserwowaniu mężczyzn osia-
           dłych w obozie. Wyglądali zdrowo. Ich ciała nabierały krzepy i muskułów. Ci,
           którzy nie nosili koszul i spacerowali jedynie w pasiastych spodniach, mieli
           opalone, lśniące ciała. Tak sobie wyobrażała Marka, gdy tylko odważyła się o nim
           pomyśleć.

             Mieszkańcy obozu zaczęli prowadzić aktywne życie społeczne. Powstawało
           coraz więcej klubów różnych nurtów politycznych. Członkowie przedwojennych
           partii znajdowali sobie miejsca spotkań. Wyglądało to tak, jakby ocaleni próbowali
           wrócić do dawnego trybu życia. Miriam sama nie wiedziała, jak określić w te dni
           swoje własne przekonania.
             – Powiedz, Malko – zwróciła się do Malki, gdy pewnego wieczora wyszły z ba-
    548    raku, w którym mówca syjonistyczny z Londynu wygłaszał referat dla dipisów.
   545   546   547   548   549   550   551   552   553   554   555