Page 524 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 524

Marek dopiero co wrócił z Ogrodowa i oto pojawia się niespodziewanie
           w lustrzanej sali szkoły tańca, akurat gdy Sonia Wajskop siada przy pianinie.
           Razem z nim wchodzi Gabi Cederbojm. Poznali się na przyjęciu z okazji matury
           Wierki i zostali dobrymi przyjaciółmi. Gabi ukończył gimnazjum techniczne i zo-
           stał elektrykiem. Jest także przywódcą bundowskiej organizacji młodzieżowej
           i prowadzi letni obóz SKIF-u.
             Na widok dwóch kawalerów pojawiających się w wyłącznie żeńskim świecie
           lustrzanej sali ogarnia mnie zdumienie. Jak Marek śmie przyjść tutaj nieza-
           proszony, a do tego jeszcze przyprowadzić ze sobą takiego gościa jak Gabi,
           którego stosunek do mojego tańca jest w najlepszym razie drwiący? Zauwa-
           żam jednak, jak przygnębiony jest Marek, opanowuję się więc i witam obu
           chłopców chłodnym uściskiem dłoni, po czym w kiepskim humorze przedsta-
           wiam ich dziewczętom. Dziewczęta obdarzają ich nieśmiałymi półuśmiechami
           i zapraszają, by usiedli na podłodze. Sonia nie przerywa gry na pianinie, jak
           gdyby nie zauważyła gości. Zaraz spostrzegam, że Gabi nie może oderwać
           od niej oczu.
             Sonia gra jakiś skoczny utwór. Postanawiam poświęcić się, żeby ratować
           niezręczną sytuację, za którą czuję się odpowiedzialna, i by poprawić atmosfe-
           rę, zaczynam kręcić się po sali do taktu muzyki. Zaraz jednak opuszcza mnie
           nieśmiałość i zaczynam poruszać się coraz swobodniej, co razem z wesołym
           rytmem oraz z ich własnym pragnieniem bycia obserwowanymi przez męskie
           oczy powoduje, że inne dziewczęta również wstają i zaczynają improwizować.
           Marek i Gabi widząc, że zostali sami na podłodze pod ścianą, również zrywają
           się na nogi. Marek zdejmuje wiatrówkę i buty, po czym zaczyna chwacko pod-
           skakiwać w moim kierunku, wykonując przy tym niezgrabne ruchy ramionami
           i całym ciałem. Pląsam w jego stronę i zatrzymuję się w niewielkim odstępie od
           niego. W ten sposób witamy się raz jeszcze, uśmiechając i poruszając się przy
           dźwiękach dobiegającej od pianina muzyki.
             Chudy i wysoki Gabi, na którego koledzy z organizacji wołają „słup telegra-
           ficzny”, zbliża się do pianina, opiera się o jego górne wieko spiczastymi łokciami
           i gapi się na Sonię ze swoją charakterystyczną chucpą i brakiem manier.
             Później, kiedy wychodzimy wszyscy razem na ulicę, posuwamy się naprzód
           całą grupą, jak gdyby wciąż jeszcze łączyła nas ze sobą muzyka Soni. Otacza nas
           łagodna atmosfera letniego wieczoru. Marek obejmuje mnie w talii jedną ręką,
           a drugą trzyma przerzuconą przez ramię torbę z moimi tanecznymi akcesoriami.
           Idziemy tak lekko i beztrosko, pogrążeni w ożywionej, wesołej rozmowie – oprócz
           Soni i Gabiego, którzy są gdzieś daleko z przodu. W końcu młode kobiety ze
           szkoły tańca żegnają się z nami. Szukamy wzrokiem Gabiego i Soni między
           ludźmi, którzy płyną strumieniem po trotuarze, lecz nigdzie ich nie widać. Marek
           i ja mrugamy do siebie porozumiewawczo. Nasza radość z bycia razem zostaje
           podwojona przez fakt, że Gabi i Sonia najwyraźniej poczuli wzajemny pociąg do
    522    siebie. Szybko jednak zapominamy o nich.
   519   520   521   522   523   524   525   526   527   528   529