Page 522 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 522
– Ty też go nie rozumiesz, prawda, Abraszo?
– W jakim stopniu jeden człowiek może zrozumieć drugiego? Powiedzieć
„rozumiem cię” znaczy tylko wiedzieć, jak ja bym się czuł, kiedy byłbym tobą.
Od czasu do czasu przypominasz mi:
– Twój „strych” czeka na ciebie.
– Jutro na pewno przyjdę – obiecuję Ci. Jednak nie idę do Ciebie ani jutro,
ani pojutrze. Minęły miesiące, odkąd byłam w Twojej mansardzie i spędziłam
czas w moim pokoju – „strychu”.
Rzadko miewam wolną chwilę. Kiedy nie jestem w szkole tańca, spędzam
czas z Markiem. Uczennice przychodzące do szkoły tańca w lecie należą do innej
kategorii niż te, które uczęszczają do niej w ciągu roku szkolnego. W letnich kla-
sach uczestniczą najczęściej młode kobiety, które kiedyś brały regularne lekcje.
Ich miłość do tańca utrzymuje się i wracają tu każdego lata, żeby się „wytańczyć”.
Czuję się dobrze w roli instruktorki tych młodych kobiet. Atmosfera podczas lekcji
jest przyjazna i rozluźniona. Każda z uczennic sama narzuca sobie dyscyplinę
i jest wdzięczna za krytyczne uwagi pod swoim adresem.
Mam teraz okazję mieć całą lustrzaną salę do mojej dyspozycji. Po lekcjach
serce ciągnie mnie, by spędzić tu samotnie trochę czasu, oddając się mojemu
Tańcowi na strychu. Nie robię tego jednak, gdyż nie chcę stracić żadnej okazji
do przebywania z Markiem. Nie mogę wytrzymać bez niego ani chwili dłużej niż
to konieczne.
Tego dnia zaraz po lekcjach Sonia Wajskop siada przy pianinie i zaczyna
grać jedną z etiud Chopina. Rzadko pamiętam o tym, że czarnowłosa Sonia jest
córką Barucha Wajskopa. Nie ma też dla mnie znaczenia fakt, że jest zagorzałą
komunistką. Widzę w niej jedynie dziewczynę, która kiedyś podziwiała moje
piękne kamyki, a dziś jest wspaniałą tancerką, od której mogę się dużo nauczyć.
Pchnięta nagłym impulsem zrodzonym z mojego wewnętrznego niepokoju
skaczę na równe nogi i zdejmuję baletki. Boso puszczam się na sam środek
lustrzanej sali, gdzie zaczynam poruszać się powoli w tańcu. Razem z moim
lustrzanym odbiciem szybuję poprzez wibrującą, melancholijną sferę tęsknoty,
niesiona dźwiękami dobiegającymi od pianina. Widzę młode kobiety, które siedzą
wokół na podłodze oparte o ścianę i przypatrują mi się, lecz równocześnie nie
zauważam ich. Zagubiona w sobie, pogrążona w smutku dwojga rozstających się
ukochanych, przepełniona tęsknotą za Markiem, jak gdybym była już daleko od
niego – niosę się w tańcu po sali aż do chwili, w której milknie muzyka i młode
kobiety zaczynają bić brawo.
Sonia wstaje od pianina, podchodzi do mnie i mówi:
– W tym twoim tańcu było coś z ducha Chopina.
Wciąż jeszcze pogrążona w moim świecie odpowiadam jej:
– A ja myślałam, że jest w tym tylko moja własna dusza.
Po raz pierwszy improwizuję Taniec na strychu przed publicznością, która
520 składa się z więcej niż jednej osoby – z Ciebie, Abraszo – i pozwalam, by obce