Page 523 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 523
oczy zajrzały w tajemny zakątek mojego „ja”, który otwieram moimi ruchami.
Gdy tańczyłam przed tymi młodymi kobietami, czułam to samo, co odczuwałam,
tańcząc przed Tobą, Abraszo. Wiedziałam i jednocześnie nie wiedziałam, że
ktoś na mnie patrzy. Nie pozbawiło mnie to uczucia, że jestem sam na sam ze
sobą. Dokładnie jak w lustrze na ścianie, tak i w oczach, które patrzyły na mnie,
widziałam odzwierciedlone własne odbicie. Czułam się związana z oglądającymi.
Między mną a nimi wibrowała nić pokrewieństwa, tworząc elektryzujący kontakt.
Dzięki temu magicznemu połączeniu tańczyłam tym razem lepiej niż kiedykolwiek
wcześniej, chociaż do muzyki, która nie była moja własna.
*
Marek nie wyjeżdża do Ogrodowa po ukończeniu gimnazjum. Jego rodzice nie
nalegają, żeby wrócił do domu. Nie widzą tam dla niego przyszłości. Tego lata
jeździ więc do domu tylko czasami na szabes. Ojciec Marka jest właścicielem
fabryki tekstylnej w Ogrodowie, sekretarzem kahału i ogólnie szanowanym czło-
wiekiem w sztetlu. Jego rodzina posiada murowaną kamienicę w samym centrum
miasteczka. Nieraz proszę Marka, żeby zabrał mnie ze sobą do Ogrodowa. Chcę
poznać się z jego rodzicami. Pragnę zobaczyć miasteczko i wszystkie miejsca
wplecione we wspomnienia Marka z dzieciństwa, tak jak Bałuty wplecione są
w moją pamięć. Jednak Marek nie chce o tym słyszeć.
Kiedy nalegam, mówi mi:
– Mnie samemu wizyty w domu sprawiają niewiele przyjemności. Moi rodzice
są małomiasteczkowymi snobami. I jeśli chcesz wiedzieć, to moje życie w domu
nigdy nie było szczęśliwe. Rodzice wykorzystują mnie jak pionka w ich grze
w kotka i myszkę. Jestem rozrywany przez ich miłość do mnie oraz przez moją
poplątaną, okaleczoną miłość do każdego z nich. Nie znoszę ich ograniczoności
i fanatyzmu. Wysłali mnie do Łodzi, żebym uczył się w gimnazjum i zdobył wy-
kształcenie, ponieważ uważają, że jest to ważne dla mojego wspinania się po
drabinie sukcesu. Jednocześnie hipokryzyjnie przestrzegają żydowskich tradycji
i tego samego wymagają ode mnie, kiedy przyjeżdżam do domu. W szabes zabie-
rają mnie ze sobą do synagogi, żeby mieszkańcy sztetla zobaczyli, jakim dobrym
Żydem jest sekretarz kahału. Mają nadzieję, że znajdę sobie w Łodzi bogatą
narzeczoną.
Marek uczy się z zapałem. Podejrzewam, że uczenie się, podobnie jak jego
miłość do mnie, jest jego sposobem na zapominanie o dręczących go problemach.
Za każdym razem, gdy wraca z Ogrodowa, jest sarkastyczny i przygnębiony. Mija
wiele dni, zanim z powrotem poprawia mu się nastrój. I podobnie jak lgnie do
mnie, tak ciągnie go też do mojej rodziny. Zauważa często, że mój dom przesiąk-
nięty jest wzajemną miłością moich rodziców. Jest tego bardziej świadomy niż
ja. Mówi, że nigdy nie było mu dane zaznać takiej domowej atmosfery. Ja śmieję
się i odpowiadam mu, że bardzo przesadza. 521