Page 520 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 520

zarówno z dumy, jak i ze smutku. Nie zdradza się jednak ze swoim przygnębie-
           niem. Jest bardzo rozmowna i chlubi się osiągnięciami swoich dzieci. Czepia się
           ich niczym pijak, który tonie.
             Nie ma mowy o wynajmowaniu mieszkania na lato. Przez ostatnie parę lat
           Binele i Jankew odkładali wyjazd na letnisko do Stefanowa z jednego lata na
           następne, oszczędzając każdy grosz na wykształcenie dzieci.
             Jednak nagle Binele – która jest tak pochłonięta przygotowaniami do wyjazdu
           córek, że nie widzi poza tym świata – dostrzega jak mizernie wygląda i jaki blady
           jest jej najmłodszy syn Noniek, i uświadamia sobie, jak bardzo go zaniedbała.
           Postanawia więc mimo wszystko wyjechać z nim na dwa tygodnie do Stefanowa
           w gości do Cederbojmów. Wierka otrzymuje niespodziewanie propozycję posady
           guwernantki do końca lata. Żegna się z rodziną oraz z Icchokiem i wyjeżdża do
           Sopotu nad Morze Bałtyckie. Ja również znajduję pracę na lato. Razem z dwiema
           dziewczynami ze szkoły tańca i pod kierownictwem Soni Wajskop zastępuję ma-
           dame Felicję, która jest na urlopie. Po raz pierwszy w życiu otrzymuję prawdziwą
           wypłatę – dwa złote na tydzień!
             Miasto dusi się w letnim upale. W naszym mieszkaniu panuje chaos. Mama,
           Noniek i Wierka wyjechali, więc w domu jesteśmy tylko ja i tata. Ten fakt oraz
           to, że pracuję i zarabiam, dają mi poczucie samodzielności i wolności. Sama
           przygotowuję posiłki dla siebie, a często też dla taty i Marka. Moje menu składa
           się z parówek. Jemy je z dużą ilością chleba, który smarujemy przygotowanym
           przez Binele gęsim smalcem ze skwarkami. Na deser podaję ciasto maślane,
           które upiekła dla nas mama, a kiedy się kończy, podjadamy ciastka makowe
           z cukierni Zalmana Fidlera. Jankew nalega, żebym razem z Markiem choć dwa
           razy w tygodniu przyszła do koszernej restauracji Feldmana na porządny posiłek.
           Idziemy tam jednak tylko raz, gdyż obsługiwanie przez tatę mnie i Marka w ten
           sam sposób, w jaki obsługuje innych gości, odbiera mi przyjemność delektowania
           się pierwszorzędnym jedzeniem.
             W każdy piątek sprzątam mieszkanie i porządkuję rzeczy, które leżą na
           stole i krzesłach. Kręcę się po domu z miotłą w ręce, ścielę łóżka, ścieram
           kurz z mebli, bardzo często zapominając przy tym, co robię i w wyobraźni
           wyruszam już het, het do Paryża. Czasami improwizuję kompozycje muzycz-
           ne i interpretuję je w moim własnym stylu tanecznym, towarzysząc sobie
           przeciągłym, melancholijnym śpiewem. Kiedy już nie mam wyboru, zabie-
           ram się za pranie, które wychodzi spod moich rąk niewiele czystsze, niż było
           wcześniej.
             Ta łódź bez wioseł, którą stał się nasz dom, mogłaby być rajem na ziemi. Ma-
           rek przychodzi tu często i możemy oboje być ze sobą sam na sam. Zajadamy się
           makowymi ciastkami i nie musimy ukrywać się w kinie czy w ciemnej bramie. Ty,
           Abraszo, również tu przychodzisz. Będąc wspaniałym kucharzem, przygotowujesz
           podczas Twoich wizyt królewskie uczty. Jednak Marek i ja chętnie byśmy się ich
    518    zrzekli, gdyż wolimy być sami.
   515   516   517   518   519   520   521   522   523   524   525