Page 515 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 515

Binele czuje się schwytana w pułapkę okoliczności, na które nie ma żadne-
             go wpływu. Nie może zrozumieć, po co nam ten cały przewrót w naszym życiu.
             Wszyscy inni jednak uważają, że wyjazd Wierki stanowi naturalny krok na jej
             drodze do wspaniałej przyszłości, a mój wyjazd do Paryża jest po prostu darem
             losu. Jak może więc ona, matka, stawać na drodze swoim dzieciom? Musi, mimo
             swej nadopiekuńczości, zgodzić się na to. Czy ma inny wybór? Troska i tęsknota
             dręczą już z wyprzedzeniem jej zbolałe serce. Jest jednak zdecydowana poradzić
             sobie z tym wszystkim.

                                              *

                Teraz, gdy egzaminy mamy już za sobą, ja i Marek często spędzamy wieczo-
             ry w Kinie Czary, żeby odbić sobie czas, podczas którego się nie widywaliśmy.
             Coś dzieje się na ekranie, ale nie mamy pojęcia co i obchodzi nas to tyle, co
             zeszłoroczny śnieg. Z jakiegoś powodu nie potrafimy się ze sobą porządnie
             dogadać, uciekamy się więc do języka dotyku. Czuję na sobie ręce Marka. Jego
             usta błądzą w gęstwinie moich włosów, pełzną po moim czole i przywierają do
             moich ust. Ekran gaśnie, światło na sali zapala się i kino pustoszeje. Wstajemy
             i wychodzimy na ciemną ulicę. Nocne powietrze chłodzi nasze twarze. Idziemy
             przed siebie, nieważne w jakim kierunku.
                – Nie rozstawajmy się nigdy – szepcze Marek do mojego ucha.
                – Nie mówmy o tym – mamroczę w odpowiedzi, podczas gdy oczy napełniają
             mi się łzami. Nagle odwracam się i mówię: – Chodź, muszę wracać do domu.
             Mama będzie się martwić.
                Gdy podchodzimy pod moją kamienicę, słyszę dochodzący z góry głos mamy:
                – Miriam?
                Wołam do niej, żeby dać jej znać, że to istotnie ja. Mama robi mi wymówki:
                – Dlaczego tak bałamucisz czas? Jest druga w nocy!
                Całuję się z Markiem i ciągnę za dzwonek przy bramie. Zaspany pan Wy-
             godny, który jest już siwy i trochę utyka, burczy gniewnie pod nosem i po-
             dzwaniając kluczami, otwiera drzwi w bramie. Ziewa, przeklina, po czym bie-
             rze monetę, którą kładę mu w rękę, i już wbiegam po słabo oświetlonych
             schodach.
                Zaspana i zmęczona Binele w długiej koszuli nocnej czeka na mnie w ciem-
             nej kuchni i zasypuje porządną porcją zarzutów. Ja jednak nie słyszę ani słowa.
             Rozbieram się szybko i wsuwam się do łóżka obok Wierki. Nie mogę zasnąć.
             Przepełniają mnie myśli o Marku i strach, że go utracę.
                Godziny dnia, podczas których nie jestem z Markiem, wleką się powoli i z tru-
             dem niczym żółwie. Kiedy pojawia się przede mną, wpadamy sobie w ramiona,
             jakbyśmy się lata nie widzieli. Wtedy czas zaczyna pędzić tak szybko, że ani się
             obejrzę, jak mija. Znowu siedzimy w Kinie Czary, gdzie pokazywany jest ten sam
             film, co poprzedniego dnia. Smak ust Marka przenika mnie, jakby przesiąkła   513
   510   511   512   513   514   515   516   517   518   519   520