Page 509 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 509

Jak sądzisz, Jankewie, czy będzie wojna?
                Jankew chwyta się tego pytania. To jest neutralny temat.
                – Nie wierzę w to – odpowiada.
                – Ja też w to nie wierzę. Mogę się sprzeciwić postanowieniu Barucha. Zwłasz-
             cza że nasza córka nie chce słyszeć o wyjeździe. Nie uwierzysz – została komu-
             nistką. Moje dziecko, moja krew z krwi i kość z kości! Tak oto drwi sobie z nas
             życie… Baruch nie chce zrozumieć, że ją straciliśmy i porusza niebo i ziemię,
             by zechciała z nami wyjechać. Ja nic w tej sprawie nie robię. Taka bezsilność
             mnie ogarnęła. Wiem, że więzi emocjonalnej, która została zerwana, nie da się
             ponownie nawiązać, nawet gdy chodzi o własne dziecko. Można ją jedynie po-
             wierzchownie zadzierzgnąć. Poza tym nie posiadam umiejętności wybiegania zbyt
             daleko w przyszłość. Na razie muszę znaleźć narkotyk, który pomoże mi znieść
             ból teraźniejszości. Dlatego właśnie przyszłam, by zobaczyć się z tobą. Chcę cię
             prosić o przysługę. – Zauważa jego zdumiony wzrok i śmieje się głośno. – Nie
             bierz tego tak poważnie. Chodzi o drobnostkę. – Upija kilka łyków herbaty. Mija
             chwila. – Nie pytasz mnie, co to za przysługa?
                – Co to za przysługa? – pyta Jankew.
                – Chcę, żebyś mi obiecał, że nigdy ani słowem nie wspomnisz Abraszy Kan-
             torowiczowi o tym, co wydarzyło się między mną a tobą. On zdaje się wiedzieć
             o twojej dawnej przyjaźni z Baruchem, ale nie ma pojęcia, że ty i ja w ogóle się
             znamy. Baruch pomaga mu w kampanii na rzecz hachszore, a ja zostałam teraz
             patronką jego wystawy. On jest znakomitym rzeźbiarzem. Baruch też tak uwa-
             ża. Abrasza jest ogólnie wspaniałym typem artysty… On jest… Pozwól, że będę
             z tobą szczera, Jankewie. Traktuję go bardzo poważnie. Jego i mnie łączy wielkie
             duchowe i intelektualne porozumienie, jak sam rozumiesz. Kiedyś zwykłam żywić
             dziewczęce, romantyczne przekonanie, że miłość nie bierze pod uwagę różnic
             klasowych czy jakichkolwiek innych różnic miedzy dwojgiem ludzi. Ale tak nie
             jest. Abrasza i ja pochodzimy z zamożnych domów. On mówi perfekcyjną polsz-
             czyzną i jego wykształcenie, jego zachodnioeuropejski gust oraz, rozumie się,
             jego talent, przyczyniają się do głębokiego porozumienia między mną a nim. On
             jest też młodszy od ciebie, Jankewie…
                Przerywa i czeka, żeby Jankew zareagował na to, co powiedziała. Ogar-
             nia go wewnętrzna trwoga. Czy nie wystarczy jej, że zniszczyła jego przyjaźń
             z Baruchem? Czy jest zdolna zburzyć również przyjaźń między nim a Abraszą?
             Jankew wpatruje się w szklankę, z której sączy powoli herbatę, i nie odzywa
             się ani słowem.
                – Czujesz ulgę, słysząc, że tak mówię, prawda? – ciągnie Pola. – Ja również
             odczuwam ulgę. Pewnie domyślasz się, kiedy uwolniłam się od namiętności do
             ciebie. Tak, tego dnia, kiedy zabrałam cię do mojego domu. Wtedy ugasiłeś we
             mnie ten ogień. To było, jakbyś przycisnął jakiś przycisk i w ten sposób unicestwił
             płomień miłości, co do którego byłam pewna, że będzie płonął całe moje życie.
             Nie kocham cię już więcej, Jankewie. Wstydzę się nawet trochę tego, że tak długo     507
   504   505   506   507   508   509   510   511   512   513   514