Page 507 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 507
Jest blada i porusza się powoli, jednak jej nastrój poprawił się. Wierka pomaga
jej przygotować kolację.
– Mamo! Ty już chodzisz! – Przypadam do niej i obejmuję ją. Rzucam teczkę
na bok, chwytam obrus z rąk mamy i biorę się za nakrywanie stołu.
Opuszczasz gazetę, która zakrywa Ci twarz i odzywasz się do mnie:
– Teraz znowu będziesz wpadać do mnie, prawda, Miriam? Wierka już widziała,
co przygotowuję na wystawę. Teraz czekam na ciebie.
– Nie będziesz musiał długo czekać, Abraszo! – wołam. Rzucam z boku spoj-
rzenie na Wierkę i czerwienię się. Przychodzi mi na myśl nasza ostatnia rozmowa.
Kiedy odchodzisz, Wierka podchodzi do mnie. Jestem pewna, że powie mi
na ucho coś o Tobie, lecz ona szepcze:
– Posłuchaj tylko, mam wspaniały pomysł. Nie znamy daty urodzin mamy,
więc wymyślmy ją sobie. Kupmy jej prezent na dwunastego maja, bo w ten dzień
rodzice mieli wesele, i będziemy świętować tę datę każdego roku.
Wierka jest genialna. Potrafi wpadać na najwspanialsze pomysły. Jeszcze
tego samego dnia omawiamy ten projekt szeptem z Jankewem i Nońkiem, po
czym w wielkiej tajemnicy zaczynamy przygotowywać przyjęcie na cześć Binele.
*
Jest spokojne popołudnie w koszernej restauracji Feldmana. Nieliczni, stali
goście siedzą przy bocznych stolikach, piją herbatę i czytają gazety. Kelnerzy
drzemią po kątach. Białe stoły są nakryte i przygotowane do kolacji. Młodszy
pan Feldman stoi pochylony nad bufetem przy kasie, zagląda do jakiejś religij-
nej księgi i przytłumionym głosem nuci nigun. Jankew siedzi z boku przy stoliku
i kartkuje literacki dodatek „Folkscajtung” sprzed dwóch tygodni, w którym
zostały wydrukowane dwa wiersze Wierki – wiersze poświęcone Binele. Ukazały
się akurat w tę sobotę, kiedy w Muzie Fidlera wyprawiane było przyjęcie na jej
cześć. Była to wspaniała feta pełna niezapomnianych chwil, które napełniły serce
Jankewa trwającą do dziś radością. A jeśli chodzi o wiersze Wierki, to od dnia ich
ukazania się pokazał je każdemu, z kim rozmawiał. On sam znał je na pamięć.
Były to jego zdaniem perły, zdolne poruszyć serce do głębi. Czuł, jak gdyby były to
jego własne utwory, jego własne uczucia wyrażone w najpiękniejszych słowach.
Jego oczy wędrują po wydrukowanych strofach. Nie czyta, tylko porównuje ich
formę. Gładzi spojrzeniem każdą zwrotkę, każdy wers, każdą poszczególną literę.
Ktoś wchodzi do restauracji. Jankew podnosi głowę i zrywa się na równe
nogi. Pomiędzy rzędami białych stolików idzie mu powoli naprzeciw Pola Waj-
skop, uśmiechając się do niego poufale. Ma na sobie obcisły, czarny kostium,
a czarne włosy spływają na ramiona, tworząc harmonijną całość z jej sylwetką.
Kelnerzy budzą się i powstaje ciche poruszenie. Młody pan Feldman podnosi
głowę znad księgi i wpatruje się w gościa jak w fantasmagorię. Rzadko zdarza
się, by w koszernej restauracji Feldmana pojawiła się kobieta. 505