Page 505 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 505

Wierka i ja gotujemy obiad. Żadna z nas nie może się pochwalić byciem
             dobrą kucharką, jednak zabieramy się za gotowanie klusek ziemniaczanych na
             cześć mamy. Podczas gotowania kluski rozpadają się powoli w gorącej wodzie,
             tworząc w garnku kleistą masę, która nie ma żadnego smaku. Te nieudane
             kluski mają jednak tę zaletę, że wszystkich rozweselają. Ja i Wierka żartujemy
             z siebie samych i jedna z drugiej, zmywamy razem naczynia i pozwalamy mamie,
             by komenderowała nami z łóżka jękliwym głosem. Im silniejsze bóle Binele, tym
             szerszy jej uśmiech, a czym szerszy jej uśmiech, tym mniej cieszy ją fakt, że jej
             córki są tak beznadziejnymi ignorantkami w kwestiach gospodarstwa domowego.
                Kiedy była zdrowa i cierpliwa, zwykła uczyć Wierkę i mnie wszelkiego rodzaju
             prac kuchennych. Posłuszna i uległa Wierka czegoś się nauczyła, przynajmniej
             teoretycznie. Jednak ja, rozmarzona księżniczka, zawsze byłam gdzieś indziej
             myślami. Z garnków kipiało, a jedzenie przypalało się, zanim zdołałam zauważyć,
             co się wokół mnie dzieje. Talerze miały zły zwyczaj wyślizgiwania się z moich rąk,
             a herbata wylewała się ze szklanki, kiedy ją komuś podawałam. Do tego wszyst-
             kiego my, córki, działałyśmy mamie na nerwy częstymi sprzeczkami o to, czyja
             kolej pozmywać naczynia, wynieść śmieci, czy załatwić sprawunki. Binele wolała
             więc zrobić to wszystko sama, zwłaszcza iż uważała, że szkoda marnować nasz
             drogi czas na rzeczy, których kobieta i tak uczy się zwykle wtedy, kiedy musi. Jej
             córki powinny poświęcać czas przede wszystkim swojej edukacji.
                Binele ukrywa zdenerwowanie, gdyż szkoda jej zepsuć dobrą atmosferę
             panującą w domu. Wie bardzo dobrze, co w tych dniach przeżywamy. Po raz
             pierwszy widzimy ją leżącą w łóżku i nasz dom wydaje się nam być łodzią bez
             wioseł. Odczuwa więc nasze zagubienie – co daje jej też pewną satysfakcję, gdyż
             jest wyraźnym dowodem na to, jak bardzo jej wszyscy potrzebujemy. Jednak
             trochę później odzywa się do nas:
                – Musicie się nauczyć same sobie radzić, dzieci… Nigdy nie wiadomo, co
             może się wydarzyć…
                Binele już trzeci dzień leży w łóżku. Po lekcjach tańca opuszcza mnie odwaga,
             by wrócić do domu, w którym panuje teraz okropny bałagan. Gdy tylko wychodzę
             ze szkoły baletowej, kieruję kroki w stronę twojej ulicy, Abraszo. Jestem stęskniona
             za Tobą i moim „strychem”. Pragnę choć przez parę minut oddychać spokojem
             i tą szczególną atmosferą, która panuje między ścianami mojego pustego pokoju
             w twoim mieszkaniu.
                Gdy idę energicznie po ulicy, czuję nagle, że ktoś dotyka mojego ramienia.
                – Serwus! – woła Marek i wita mnie uśmiechem od ucha do ucha. Przez chwilę
             wpatruję się w niego zmrużonymi oczami. Usiłuję dopasować obraz, który nosiłam
             w sobie, do jego faktycznego wyglądu. Fala radości zalewa moje serce i mało
             co nie padam w jego ramiona. – Ave, boska Kleopatro! – Kłania się błazeńsko
             przede mną. – Szlachetny Marek Antoniusz pozdrawia cię i oddaje ci cześć!
                Jego błazeński ton działa na moją gorącą głowę niczym kubeł zimnej wody.
             Moja mama, ofiara biologicznej tragedii kobiety, leży w wielkich bólach w łóżku,   503
   500   501   502   503   504   505   506   507   508   509   510