Page 502 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 502

Nagle, jakby od niechcenia, mama pyta mnie:
             – Czy w tej twojej książce jest napisane coś o usuwaniu ciąży?
             – Usuwaniu czego?
             – Ciąży. Czy jest tam mowa o jakichś środkach, sposobach…
             – Ciąży? Kto jest w ciąży?
             – Ja jestem w ciąży.
             Fala gorąca zalewa mi twarz, jakbym to ja sama była ofiarą kobiecego okresu
           przekwitania.
             – A co mówi na to tata?
             – A co ma powiedzieć? Muszę się tego pozbyć.
             Staję się wobec mamy słodka jak anioł i uległa jak owieczka. Pozwalam jej
           przykładać pieczące kompresy ze spirytusu kamforowego do mojej szyi i owijać
           ją sztywnym pergaminowym papierem, a na koniec grubym, wełnianym szalem.
           Bez słowa protestu płuczę gardło osoloną wodą, połykam słodki jak lukrecja
           kogel-mogel i piję litrami gorącą, przesłodzoną herbatę z cytryną. Pocę się jak
           mysz, jęczę i wzdycham – podczas gdy moje serce przepełnia fala współczucia
           i litości dla mamy, dla mnie samej i dla całej kobiecej połowy ludzkości. Odczu-
           wam złość na matkę naturę, że traktuje kobiety z takim okrucieństwem i tak
           komplikuje ich życie, że staje się ono nie do zniesienia. Mam też żal do taty
           i ogólnie do całego rodzaju męskiego.
             Po południu czuję się już lepiej. Kiedy wszyscy wracają do domu, wstaję
           z łóżka i siadam z rodziną przy stole, by coś przegryźć. Tata też jest już w domu,
           gdyż restauracja Feldmana zamyka się zazwyczaj wcześniej niż inne. Przychodzi
           do nas Balcia Cederbojm, a później również Ty, Abraszo. Szepczesz coś Janke-
           wowi do ucha i wciskasz mu w rękę skrawek papieru. Balcia i Binele wychodzą
           na ulicę, by się przejść. Ty, Abraszo, usiłujesz zabawić nas, opowiadając o po-
           stępie w przygotowaniach do wystawy Twoich rzeźb. Jednak mówimy do siebie
           jak przez gruby mur. Każdy pochłonięty jest własnymi myślami, które wpędzają
           nas w inny nastrój. Wstajesz więc od stołu, a Jankew bierze ze sobą Nońka i idą
           odprowadzić Cię do domu.
             Siadam obok Wierki na sofie.
             – Wiesz co? – odzywam się do niej. – Zaczynam wierzyć w biologiczną tra-
           gedię kobiety.
             Wierka, która siedzi z nosem w książce, udając, że czyta, podnosi głowę.
           Obrzuca mnie badawczym spojrzeniem i domyśla się, że mama wyjawiła mi
           swoją tajemnicę. Odpowiada mi:
             – To jest również problem taty, choć dla niego nie jest to biologiczna kwestia.
             – To co teraz będzie?
             – Zdaje się, że Abrasza dał tacie adres lekarza, który dokonuje aborcji. Jed-
           nak jeśli ten lekarz zażąda za dużo pieniędzy, mama będzie musiała pójść do
           jakiegoś szarlatana, a tego się boi. Już raz usunęła ciążę u szarlatana, zanim
    500    wyszła za mąż za tatę.
   497   498   499   500   501   502   503   504   505   506   507