Page 496 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 496

do gimnazjum, a kiedy mam czas, towarzyszę ci z daleka, gdy idziesz do szkoły
           tańca. Wiedziałem, że dziś wieczorem będziesz sama na potańcówce. Tak więc
           to, moja droga Kleopatro, jest początek naszego romansu. I jeśli już przy tym
           jesteśmy, podkreślmy, iż nasze dusze były w kontakcie od bardzo długiego czasu,
           że to siła naszego wspólnego losu popchnęła cię dzisiejszego wieczoru do tego,
           byś usiadła obok mnie.
             Ogarnia mnie zdumienie.
             – Jak długo już mnie tak szpiegujesz?
             – Od dnia, w którym mój wzrok po raz pierwszy spoczął na tobie.
             – Brawo! Jesteś wspaniałym aktorem! Kiedy usiadłam obok ciebie, myślałam,
           że widzisz mnie po raz pierwszy w życiu. Sądziłam, że chcesz się mnie pozbyć,
           uwolnić się ode mnie. Jesteś niebezpieczny. Wzbudzasz we mnie strach.
             – Ty też wzbudzasz we mnie strach. Kiedy usiadłaś obok mnie, moje serce
           waliło tak mocno, że brakowało mi tchu i nie mogłem otworzyć ust. Tylko jedno
           wiedziałem na pewno – że tym razem nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia,
           zanim nie wyznam ci całej prawdy. I powiedz sama, czy nie podziwiasz mojej
           śmiałości? Nawet teraz, gdy idziemy razem ciemną ulicą, gdzie nie możesz wy-
           raźnie zobaczyć mojej twarzy, wymaga to ode mnie wielkiej odwagi.
             – To wymaga wielkiej chucpy! Jesteś jeszcze większym błaznem, niż myślałam.
             – Błaznowanie ułatwia mówienie o poważnych sprawach.
             – Serwus! – wołam. Wskazuję na zbliżający się tramwaj i biegnę naprzód,
           by go dogonić.
             – Spotkajmy się jutro! – Słyszę, jak woła, śpiesząc za mną. Idzie po trotuarze
           wzdłuż tramwaju, który pomału rusza z miejsca.
             – Nie mam czasu! – wołam w odpowiedzi i macham do niego ręką.
             Siedzę w tramwaju z głową opartą o okno. Iloma niespodziankami potrafię
           siebie samą zaskoczyć! Jak moje usta mogły tak gładko wypowiedzieć coś do-
           kładnie przeciwnego, niż mówiło moje serce? To przecież on – ten, na którego
           czekam! Wciąż jeszcze czuję jego obecność obok mnie. Każde jego słowo, każdy
           nieudany dowcip zarejestrowane są w mojej głowie tak wyraźnie, że bez trudu
           przeżywam ponownie w najdrobniejszym szczególe całą scenę, która rozegrała
           się między nami. Z zamkniętymi oczami pozwalam mojemu ciału przywołać
           z powrotem każdy jego dotyk podczas naszego tańca, łącznie z tym, jak deptał
           mi po palcach. Wyobrażam sobie jego piękne ciało pod znoszoną, pogniecioną
           gimnazjalną marynarką z przykrótkimi rękawami i dziurą pod ramieniem. I jaki
           jest wysoki! Jak ja, z moim wzrostem, musiałam zadzierać głowę, żeby zobaczyć
           jego twarz! Wyraźnie zauważyłam zagubione, zawstydzone spojrzenie, jakie rzucił
           mi w odpowiedzi na mój „serwus!”.
             Spojrzenie nie może oszukać. O, a jednak może! Aktorzy potrafią przecież
           zwieść nawet oczami. Chciałabym móc raz jeszcze spojrzeć w oczy Marka, żeby
           odkryć człowieka, który ukrywa się pod maską błazna, za wszystkimi błazeński-
    494    mi słowami i żartami. Dziwi mnie, że niczego nie wyczytałam z brzmienia jego
   491   492   493   494   495   496   497   498   499   500   501