Page 481 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 481
Obejmuję Wierkę.
– Szczęśliwego dnia urodzin, siostrzyczko – szepczę jej do ucha. Biorę ją za rękę
i ślizgamy się razem po skrzącej się pomiędzy śniegiem tafli lodu. Nie wspominam
Wierce o tym, że tego wieczoru nauczyłam się od niej czegoś bardzo ważnego.
*
Pojechałeś do Bocianów, Abraszo, w rodzinnych sprawach. Liczę dni, czeka-
jąc na Twój powrót. Bez Ciebie miasto wygląda pusto. Chcę kupić Ci prezent za
tę jedną złotówkę, którą zaoszczędziłam, i włóczę się po sklepach w mieście.
Najpierw myślę o tym, by kupić Ci krawat, ale Ty nigdy nie nosisz krawatów.
Przypominam sobie o dziurach w Twoich skarpetach i zamierzam kupić Ci parę
nowych, jednak jest to zbyt prozaiczny prezent. A jeśli chodzi o książki, to masz
ich więcej, niż mogą pomieścić Twoje półki. Nic, co przychodzi mi do głowy lub
widzę w sklepach, nie pasuje na prezent z okazji Twojego powrotu. W końcu
wpadam na pomysł, by podarować Ci coś zupełnie innego. Będę Ci pozować!
Tego przecież chciałeś już od długiego czasu, a ja zawsze odmawiałam. Teraz
chętnie to zrobię.
Gdy tylko dowiaduję się, że jesteś z powrotem w mieście, śpieszę do Ciebie
ubrana w mój baletowy trykot pod płaszczem. Obejmujemy się na powitanie
i zanim wypuszczasz mnie z ramion, wołam:
– Abraszo, chcę ci pozować!
Przekrzywiasz głowę, mrużysz oczy i patrzysz na mnie, jakbyś mi nie wierzył.
– Jesteś pewna?
– Zobacz! – wołam, rozpinając płaszcz. – Mam na sobie trykot! – Zauważam,
że Twoja twarz tężeje i zachmurza się. Dodaję więc, mniej pewna siebie: – Tyle
razy mnie przecież prosiłeś. Teraz chcę to zrobić.
– Dobrze – mówisz, przypatrując mi się z dystansu. – Pozwól mi przyzwyczaić
się do tej myśli. Nie pali się przecież.
– Właśnie że się pali! Mogę się jeszcze z tego wycofać. Nie widzę, żebyś był
zachwycony tym projektem.
– To źle widzisz. – Wskazując podbródkiem na mnie, pytasz: – Chcesz po-
zować w tym stroju?
– Ten strój to mój trykot. Tak przecież chciałeś. Czy już zapomniałeś? Wyglą-
dasz, jakby zaczęły boleć cię zęby.
Podchodzisz do piecyka, wpychasz kawałek węgla między fajerki, myjesz
ręce i wycierając je, mówisz:
– Zdejmij płaszcz. Zobaczmy, jak się poruszasz. – Odkładasz ręcznik i rzucasz
się na łóżko, które chybocze się na rozchwianych nogach niczym odbijająca od
brzegu tratwa. Leżąca na łóżku Dalila zeskakuje z niego jak szczur uciekający
z tonącego okrętu. – Krocz po pokoju – powtarzasz polecenie. – Poleżę tu tro-
chę, patrząc na ciebie. 479