Page 480 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 480
– Nigdy nie można niczego zagwarantować – mówi Jankew, kręcąc głową.
– Jednak jeśli Wierka pozostanie poetką wierną sobie, dochowa też wierności
swojemu językowi. Gdyby znała nawet dziesięć języków i w nich pisała, kiedy
będzie miała do przekazania coś uniwersalnego, będzie musiała wyrazić to w jej
własnej mowie.
Ty, Abraszo, nachylasz się do mnie i szepczesz mi do ucha:
– My dwoje jesteśmy wolni od takich problemów, co? A może jednak nie?
Jidysz przemawia pewnie również i z naszej twórczości, choć nie jesteśmy tego
świadomi. – A na głos odzywasz się do Wowy: – Nie bierz sobie, Wowo, tak do
serca tego, że Wierka pisze czasem wiersze po polsku. Zwróć lepiej uwagę na
to, że nie daliśmy jej okazji, by mogła się sama wypowiedzieć. – Odwracasz się
do Wierki i wołasz: – No, Wierko, co masz do powiedzenia w swojej obronie?
Wierka rzuca ci dziwnie smutne spojrzenie.
– Nie sądzę, żebym musiała się bronić – odpowiada Ci. – Uważam, że mam
prawo robić, jak mi się podoba. Jak mawia mama: jestem, kim jestem. Nie jest
mi obojętna sytuacja jidysz, ale nigdy nie myślę o tym, kiedy piszę wiersz, tak
samo jak nie myślę wtedy o wielu innych rzeczach, oprócz mojego tematu. Jidysz
jest dla mnie jak własna skóra. Nie mogę jej z siebie zrzucić, ponieważ to by mnie
okaleczyło. Ale ciągłe myślenie o własnej skórze jest niedorzeczne.
Młodzi ludzie siedzący przy stole śmieją się i biją brawo. Wołasz:
– To jest to, Wowo! Nie ma się czym martwić, wierz mi. Jidysz zawsze będzie
na granicy wymarcia i nigdy nie wymrze. Natura jidysz jest jak natura żydowskiego
narodu. – Przeczesujesz czuprynę rozcapierzonymi palcami i wstajesz od stołu.
Kładziesz dłoń na ramieniu Nońka i pytasz go: – Masz jeszcze latawiec?
Noniek kiwa potakująco głową.
– Ale zimą go nie puszczam – odpowiada.
– Dlaczego nie? Chodźcie wszyscy, idziemy puszczać latawca! – wołasz.
Binele łapie się za głowę.
– Co ty masz za pomysły? Na takim mrozie?
– Nie martw się, Binele. – Mrugasz do niej szelmowsko. – Latawce się nie
przeziębiają.
Siedząca przy stole młodzież rozwesela się i skacze na nogi. Noniek wyciąga
latawiec spod szafy. W pośpiechu łapiemy płaszcze, czapki i szale. Starsi goście
pozostają przy stole.
W hałaśliwej gromadzie ruszasz z nami, młodymi ludźmi, na pusty bazar, który
jest przykryty kołdrą twardego śniegu. Ty, Noniek i Herszko Cederbojm zabieracie
się do puszczania latawca i już wkrótce unosi się on w zimnym powietrzu. Ja,
razem z resztą towarzystwa, ślizgam się na podeszwach po srebrzystej, gładkiej
tafli lodu, która pośród bieli śniegu wygląda niczym ostrze noża. Rozgrzana i we-
soła rzucam od czasu do czasu spojrzenie na Twoją uniesioną w górę, jaśniejącą
twarz z oczami utkwionymi w latawcu. Na tle zimowego nieba, które ma kolor
478 nocnej ultramaryny, latawiec wygląda niczym wielki świetlik.