Page 477 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 477

zgodzić się coś przeczytać. Uważam, że zalatuje to dumą. Podejrzewam, iż
             nawet Icchok, chłopak Wierki, nigdy nie miał jej czarnego brulionu w ręce.
             Dla tych, którzy nie są poetami, zazwyczaj dostępne są tylko te z wierszy
             Wierki, które zostają wydrukowane w „Bezem” Zalmana Fidlera lub w gazetce
             szkolnej.
                Siedzę obok Ciebie, Abraszo, nadstawiając uszu. Wierka czyta wiersz o sobie.
             Intymny temat strof Wierki wywołuje we mnie dziwne uczucia. Każda zwrotka jest
             niczym przezroczysta warstwa stroju, która ledwo co zasłania nagość czegoś, co
             powinno pozostać schowane głęboko w sercu. Wstydzę się zarówno za Wierkę,
             jak i za mnie. Nie mogę pojąć, jak może być w stanie tak otwarcie odsłaniać
             swoje najintymniejsze uczucia przed obcymi ludźmi – choć ledwie parę minut
             temu miałam do niej żal, że tak długo daje się prosić, by coś przeczytać.
                Próbuję wyobrazić sobie, jak sama bym się czuła, gdybym miała zaprezen-
             tować grupie widzów mój święty taniec na strychu. Odsłonienie przed światem
             własnej duszy, pozwolenie każdemu, by mógł czytać z niej jak z otwartej księgi
             – oznacza danie innym okazji bawienia się moim kosztem i wystawienie się na
             drwiny; oznacza, że pozostaje się bez odrobiny prywatności, pustym wewnętrznie
             niczym dzwon.
                Po chwili jednak przychodzi mi na myśl, że taki wyczyn wymaga dużej odwagi,
             której ja sama nie posiadam. Podczas gdy Wierka kontynuuje czytanie swojego
             długiego poematu, coraz bardziej ją podziwiam. Zaczynam rozumieć, że spełnia
             właśnie akt pokory i szczodrości serca – akt miłości. To, co robi teraz Wierka,
             dowodzi, że jest prawdziwą artystką, i że ja mam przed sobą jeszcze długą drogę,
             by osiągnąć jej poziom.
                Wierka kończy czytać. Oczekuję, że pokój rozbrzmi burzliwym aplauzem, lecz
             nie wydarza się to od razu. Najpierw wokół stołu rozchodzi się pomruk aprobaty
             i dopiero potem rozlegają się pełne zachwytu okrzyki oraz oklaski. Ja biję brawo
             najgłośniej i najbardziej entuzjastycznie ze wszystkich.
                – Ona pisze wiersze w dwóch językach! – odzywa się z dumą Icchok, chło-
             pak Wierki. Icchok jest silnie zbudowanym, barczystym młodzieńcem, o okrą-
             głej, otwartej twarzy. Spojrzenie jego szarych oczu jest jasne i szczere. On
             sam, będąc rzeczowym i praktycznym człowiekiem, ma niewielką styczność
             z poezją.
                Wowa odwraca się do Wierki:
                – Czy tak? Tego nie wiedziałem! – mówi do niej. – Czy piszesz wiersze również
             po polsku? A dlaczegóż to? Czy i ciebie podgryza robak asymilacji?
                Wierka wpatruje się w niego, jakby nie wiedziała, o co mu chodzi. Wzrusza
             ramionami.
                – Moje pisanie po polsku nie ma nic wspólnego z asymilacją. Nastrój, w jakim
             się akurat znajduję, dyktuje mi wybór języka – odpowiada, uśmiechając się.
                 – W jakim to na przykład nastroju piszesz po polsku? – chce wiedzieć Wowa.
                Uśmiech Wierki robi się szerszy.                                  475
   472   473   474   475   476   477   478   479   480   481   482