Page 476 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 476

*

             W przeciwieństwie do Cederbojmów, Binele i Jankew każdego roku urządzają
           małe przyjęcia urodzinowe dla nas, dzieci, bez względu na to, jak ciężka by nie
           była sytuacja finansowa naszej rodziny. Teraz zbliżają się urodziny Wierki i Binele
           przygotowuje w sobotę wyjątkowo uroczysty poczęstunek. Ciocia Rachela przy-
           chodzi z prezentem dla Wierki – białym swetrem, który sama dla niej wydziergała.
           Nie zostaje jednak na posiłek. Nie tylko z tego powodu, że ona i wujek Szaja
           w ogóle nie jadają u nas ze względu na naszą niekoszerną kuchnię, lecz również
           dlatego, że nie trawią towarzystwa naszych niekoszernych gości.
             Wierka zaprosiła Icchoka, chłopaka, z którym chodzi, oraz parę swoich przyja-
           ciółek, a Binele – Cederbojmów, Fidlerów, a także Cyporę i Mojszego Sokratesa.
           Ty, Abraszo, przychodzisz ubrany w biały pulower i wygniecione golfowe spodnie,
           z francuskim beretem założonym na bakier na Twojej rozczochranej, czarnej
           czuprynie. W ustach trzymasz fajkę, a w rękach bukiet margerytek – dla Wierki.
             Twarz mamy rozjaśnia się, kiedy dostrzega kwiaty.
             – Wyglądają, jakbyś je dopiero co zerwał na Białej Górze w Bocianach! –
           woła. – Gdzie zdobyłeś margerytki, teraz, zimową porą?
             – W moim ogrodzie panuje wieczna wiosna – odpowiadasz jej i podchodzisz
           do doniczek z kwiatami, które stoją na parapecie. – Twój ogród też kwitnie
           w środku zimy, Binele. – Wskazujesz na kwitnące azalie.
             Kończymy posiłek przy akompaniamencie dowcipów Wowy oraz żartów
           jego synów, Herszka i Gabiego. Po tym jak Ty i ja odśpiewujemy falsetem parę
           komicznych kupletów z teatru marionetek, a pozostali obecni wyśpiewują cały
           szereg popularnych, zabawnych piosenek ludowych, czemu towarzyszą wybuchy
           śmiechu, i gdy goście są w trakcie popijania herbaty z cytryną i chrupania ciast,
           które Binele i Balcia upiekły na tę okazję – Jankew proponuje, żeby Wierka
           przeczytała coś ze swoich własnych wierszy. Wierka, tak jak w dzieciństwie
           kochała recytować publicznie, tak teraz tego nie znosi. Zdecydowanie potrząsa
           przecząco głową. Broni się, że nie ma wierszy, które pasowałyby do tej okazji.
           Jednak goście nie dają jej spokoju.
             Wowa woła:
             – Jeśli nie masz wierszy pasujących do tej okazji, to dopasujemy okazję do
           wierszy!
             Wierka obrzuca siedzących przy stole gości zrozpaczonym, błagającym wzro-
           kiem, lecz nic jej to nie pomaga. Nie przestają jej zachęcać, prosić i nalegać na
           nią. Nie ma wyboru i wyciąga ze szkolnej teczki gruby, czarny brulion.
             Kiedyś, gdy Wierka czytała swoje wiersze, zatykałam sobie uszy – nie do-
           słownie rękoma, bo nie chciałam jej obrazić, tylko w myślach. Rozwinęłam
           umiejętność słuchania jej recytacji, jednocześnie nie słysząc ani słowa. Jed-
           nak ostatnio jestem ciekawa wierszy Wierki i teraz, kiedy siedzimy tak wo-
    474    kół stołu, mam do niej żal, że pozwoliła się tak długo prosić, zanim raczyła
   471   472   473   474   475   476   477   478   479   480   481